Brian De Palma
#1
[Obrazek: brian-de-palma.jpg]

Co tu dużo mówić - spośród reżyserów wywodzących się z pokolenia Nowego Hollywood, które w latach 60. opuściło pielesze szkół filmowych Brian De Palma uchodzi za jednego z tych mniej zdolnych. Co więcej - wielu oskarża go też o plagiatowanie (najczęściej Alfreda Hitchcocka) i bezduszny formizm, o zabawianie się kamerowymi sztuczkami miast nadziewanie swoich filmowych dzieł duszą i wciągającą historią, o brak oryginalności i powtarzanie się. Inni z kolei uważają go za geniusza suspensu i krwawych thrillerów grozy, którego talent nie ustępuje temu Hticha, a jego niedocenienie przez środowisko filmowe jest po prostu jedną z wielu niesprawiedliwości w jakie obfituje historia kina.
De Palma, wbrew pozorom, zaczynał od komedii, jednak najbardziej znany jest ze swoich stylowych thrillerów grozy. Jego filmografię można zresztą podzielić na dwie części - pierwszą stanowią właśnie owe thrillery, a drugą komercyjne projekty, które Brian robił na zamówienie, ale które mimo wszystko zachowują pewne elementy jego specyficznego reżyserskiego stylu.
Ów styl wykrystalizował się już przy jego pierwszych filmach, komediach The Wedding Party, Greetings i Hi, Mom! Dziś już praktycznie zapomniane (dorwanie ich na torrentach graniczyło z cudem), wybijają się praktycznie przez jedną rzecz - są w nich pierwsze pełnometrażowe role Roberta De Niro. De Palma zresztą w ogóle wykazał niezwykłą zdolność znajdywania i odkrywania wielkich aktorskich talentów. To dzięki niemu swoje pierwsze szanse dostali De Niro, Andy Garcia czy John Travolta.
Tak więc już przy pierwszych filmach widać było, że oto mamy do czynienia z reżyserem dobrze znającym medium, w którym działa. Jump-cuty, split-screeny, tracking shoty, przekrzywione kadry, obracanie kamery o 360 stopni - już pierwsze filmy De Palmy roją się od tego rodzaju sztuczek. Znamienne jest tu zwłaszcza dzielenie ekranu na dwoje, gdyż De Palma najwyraźniej lubi pokazywać dwie rzeczy w tym samym momencie - stosowane niemal stale w jego pierwszych produkcjach (np. Carrie) również w wielu późniejszych (np. w Casualties Of War) widać zastosowanie tego zabiegu, z tym, że już o wiele subtelniej.
Jak wielu wielkich twórców, De Palma w eksplorowaniu swojej sztuki był nieugięty. W tamtych czasach (głównie lata 70. i 80.) jego filmy były notorycznie brane na celownik przez MPAA ze względu na ich mocny, wulgarny język i bardzo graficzne przedstawianie przemocy. Z tego powodu twórca miał niekiedy ogromne problemy z wywalczeniem final cuta, z kategoriami wiekowymi (wieczna walka o R-kę, podczas, gdy cenzorzy chcieli dać X) i z wycinaniem co mocniejszych scen, żeby tę kategorię obniżyć i żeby film mógł dostać się na ekrany kin. Tragedia :)
Dlaczego De Palma nigdy nie odniósł takiego sukcesu jak jego rówieśnicy, jak Scorsese albo Spielberg? Jak dla mnie, wynika to z usposobienia i natury tego człowieka. De Palma ma głębokie wykształcenie w naukach ścisłych, pasjonował się matematyką, fizyką, był szkolnym prymusem na wszelkiego rodzaju konkursach naukowych, a w procesie tworzenia filmów najbardziej interesował go - no właśnie, sam ten proces. Wszystkie jego techniczne niuanse, technologie, kamery, obiektywy itd. To w jego kinie bardzo widać, jest to zresztą główny powód, dla którego tak łatwo było mu wypracować swój własny styl. Nieprzypadkowo przecież jego filmy obfitują w tyle technicznych sztuczek. Z drugiej strony - kino De Palmy może się przez to wydawać bezduszne, puste, pozbawione wyrazu, wystylizowane, ale jednocześnie w tym wystylizowaniu wydrążone, o co wielu recenzentów go zresztą oskarżało. Faktem jest, że w De Palmie nie ma ani krztyny humanisty, jego narracje postępują jak w szwajcarskim zegarku, a jego moim zdaniem najlepszy film jest tak dobry właśnie dlatego, że eksploruje sam proces powstawania filmu. Dodatkowo, należy tu mieć na uwadze, że "styl De Palmy" jest czymś zupełnie innym niż "styl Camerona" czy "styl Spielberga" - ci ostatni wpłynęli na kino rewolucyjnym zastosowaniem efektów specjalnych i ich perfekcyjnym złączeniem z opowiadaną historią, to co zrobili, było nie tylko efektywne, ale też efektowne, a przez to zapamiętane. Z De Palmą jest ten problem, że jego kamerowe sztuczki są co prawda efektywne i genialnie wpływają na oszczędność w opowiadaniu historii, ale mało efektowne. To smaczki, które wychwycą i docenią maniakalni kinomani, koneserzy Hitchcocka i studenci reżyserii :P, ale nie przeciętny widz. De Palma zresztą unikał efektów specjalnych i rzadko brał się za cokolwiek związanego z science fiction, bo widać nie czuł się pewnie w tych klimatach (a jeśli się brał to wychodziła z tego megakupa pokroju The Fury). Nie ma co też ukrywać, nigdy nie wziął się za żaden trudny, wymagający społecznie temat, z których znani byli zarówno Scorsese (mafia) jak i później SS (wojna). Zawsze ograniczał się do analizowania natury medium kina i na opowiadaniu historii, które pozwalały mu to medium ukazać jak najpełniej.
Jednocześnie, trochę żal tak spychać De Palmę na boczny tor, gdyż jest to twórca jak nikt inny rozumiejący naturę kina i sposób jego oddziaływania na ludzi, co udowodnił zarówno swoimi reżyserskimi trikami jak i umiejętnością odkrycia wielkich aktorskich osobowości. Twórca z pewnością unikalny, który swoim czystym, matematycznym wzrokiem zawsze patrzy na sztukę. Trochę wyśmiewany i pogardzany za swoich najlepszych czasów, wiecznie walczący z cenzorami, na pewno niedoceniony, gdyż stworzył kilka wspaniałych dzieł, którymi wcale nie muszą być jego najlepiej zapamiętane filmy ;] Jak każdy tego typu underdog, jest odpowiedzialny za wiele dzieł, z którymi teraz się go nie kojarzy i z których potem próbowali bezczelnie zżynać inni (Carrie i jej kuriozalny sequel; serial na podstawie Nietykalnych; kolejne części M: I) jak również wywarł wpływ na wielu, którzy potem poszli własną drogą (np. Terrence'a Mallicka, a przede wszystkim Quentina Tarantino, dla którego De Palma był ikoną okresu dorastania) i z którymi nigdy nie będzie kojarzony. Taki to już los pewnych ludzi :)
On a personal note: z wywiadów wynika, że jest to również wyjątkowo antypatyczny typ, rodzaj niezrozumianego geniusza, który jest przekonany o swoich nadprzyrodzonych reżyserskich zdolnościach i profetycznej zdolności rozumienia kina. Nie oglądajcie tych wywiadów :)
Poniżej lista filmów jego autorstwa, które obejrzałem. Nie ma tu wszystkich, bo i nie wszystkie chciało mi się oglądać, ale jest z kolei parę mniej znanych, które nie każdy tu na forum może znać, a możliwe, że warto to zmienić.

Przyjęcie weselne - 1963 r.
[Obrazek: WeddingPartyDVD.JPG]

Jeden z pierwszych filmów De Palmy, wcale nie taki krótki (trwa półtorej godziny), który nakręcił jeszcze w czasach studenckich i którego był współreżyserem, nakręcony w roku 1963, ale nie wypuszczony aż do roku 1969. Średnio udana komedyjka o trzech kumplach, którzy przyjeżdżają do wiejskiego domku na przyjęcie weselne jednego z nich jest znana praktycznie z jednego powodu - to tutaj swoją pierwszą filmową rolę zagrał Robert De Niro. I zrobił to przeciętnie, bo nie wybija się absolutnie niczym poza średniej jakości urodą. Na filmik nie warto raczej tracić czasu, a jedyne co tu może zwrócić uwagę to ciekawe zabiegi stylistyczne De Palmy, który już tutaj trenował wszelkiego rodzaju jump-cuty. I właściwie tylko przez te smaczki wystawiłem mu aż
4/10.

Pozdrowienia - 1968 r.
[Obrazek: 51TuyFiKxhL.jpg]

Kolejna komedyjka, znów opowiadająca o trzech kumplach i znów w jednego z nich wciela się De Niro. I znów niczym specjalnym nie urzeka. Utrzymana trochę w klimacie skeczów Monty Pythona, jest to satyra na wojnę w Wietnamie, gdyż głównym bohaterem jest facet, który za wszelką cenę próbuje uniknąć służby wojskowej i w czym próbują mu pomóc jego dwaj kumple. Jeden z nich ma obsesję na punkcie zabójstwa Johna Kennedy'ego, a drugi postanawia zostać "filmowcem-podglądaczem". Film jest raczej kiczowaty i nieśmieszny chociaż styl De Palmy coraz wyraźniej zaznacza się na ekranie. "Greetings" staje się też pierwszym niezłym sukcesem finansowym młodego reżysera.
6/10

Cześć, Mamo! - 1970 r.
[Obrazek: Himomposter.jpg]

To bardzo dobry i bardzo dziwny film. Swego rodzaju sequel "Pozdrowień" tym razem skupia się już tylko na postaci granej tam przez Roberta De Niro, który powrócił z wojny w Wietnamie i postanowił spełnić swoje marzenie o zostaniu podglądającym innych filmowcem - wątek ten został tylko liźnięty w pierwszym filmie. I to tu wreszcie De Niro demonstruje swój niesamowity talent aktorski, całkowicie transformując się w postać ekscentrycznego filmowca, pod koniec filmu niebezpiecznie balansującego na granicy szaleństwa i socjopatii.
Hi, Mom jest właściwie podzielone na dwie części: pierwsza skupia się na filmowych aspiracjach postaci De Niro, a druga zamienia się w pewnego rodzaju satyrę na ruchy praw czarnoskórych z jakich znane są lata 60. i samo kino. Pierwsza część to w zasadzie czysta komedia i w pewnych momentach można się na niej śmiać do rozpuku; w drugiej ujście znajduje pasja De Palmy kinem, medium kina i sposobem jego odbioru przez widownię. To również w tej części znajduje się najbardziej znany fragment filmu, zwany "Be Black, Baby", przedstawiający miejskie przedstawienie wystawione przez miejscową społeczno-terrorystyczną "bojówkę" czarnoskórych, które jest swego rodzaju eksperymentem dokonanym na lokalnej społeczności białych, a tak naprawdę: eksperymentem samego De Palmy na temat kina, natury dokumentu, cinema verite i emocji publiki. "Hi, Mom" robi wrażenie właśnie tym niezwykle dojrzałym użyciem środków filmotwórczych i jest wart obejrzenia chociażby tylko ze względu na tę jedną sekwencję. O której zresztą można by dużo napisać, ale to raczej nie miejsce na to.
Hi, Mom! to film wielokrotnie lepszy od swojego poprzednika, strasznie dziwny i na pewno nie dla wszystkich, ale z pewnością wart zetknięcia się z nim.
8/10

Siostry - 1973 r.
[Obrazek: Sisters_%281973%29.jpg]

Pierwszy thriller De Palmy i pierwsza inspiracja Hitchcockiem. Makabryczna historia morderstwa dokonanego przez jedną z sióstr syjamskich, która rozdzielona niegdyś od swojej bliźniaczki nie potrafi odzyskać równowagi psychicznej i śledztwa w tej sprawie prowadzonego przez dziennikarkę-amatorkę jest doskonale wyreżyserowana, a zabiegi stylistyczne De Palmy sprawiają, że do samego końca widz może jedynie domyślać się prawdy. Po bliższym przyjrzeniu się historia jest raczej głupia, ale wspaniały sposób jej przedstawienia i dodatkowe cyniczne zakończenie rekompensują fabularną śmieszność. Muzyka Bernarda Herrmanna zarządza.
8.5/10

Upiór z Raju - 1974 r.
[Obrazek: Phantom_of_the_Paradise_movie_poster.jpg]

Jest to jedyny musical w dorobku Briana De Palmy, luźna adaptacja i popkulturowe przekształcenie "Upiora w Operze", "Fausta" i "Portretu Doriana Graya". Reżyserski i stylistyczny dynamit oszałamia feerią barw, wspaniałymi sekwencjami scenicznymi i nagromadzeniem treści. Urzeka proste przesłanie (współczesny człowiek jest tylko biernym konsumentem kultury i nie zwraca uwagi na jej treść) i czarny humor. Muzyka też jest fajna; reszta jest raczej śmieszna i przerysowana, ale to właśnie takimi filmami De Palma udowadniał jak świetnym jest reżyserem.
7.5/10

Obsesja - 1976 r.
[Obrazek: ObsessionPoster.gif]

De Palma znów sięga po Hitchcocka i modyfikuje jego "Vertigo". Również udane przekształcenie choć na pewno nie tak jak wcześniej. Tym razem mamy dramat głowy bogatej rodziny, którego żona i córka zostają porwane dla okupu i w wyniku nieudanej akcji policyjnej giną w wypadku. Złamany i zrezygnowany po kilkunastu latach spotyka kobietę wyglądającą dokładnie jak jego żona. Jak to możliwe?
Film nie jest zły, ale gdy się bliżej przyjrzeć historia jest pełna fabularnych dziur, z czego jedna scena jest totalnie zbędna i niepotrzebna. Tym niemniej mamy tu niezły twist, a De Palma kolejny raz udowadnia, że jest świetnym reżyserem.
7/10

Carrie - 1976 r.
[Obrazek: Carrieposter.jpg]

O Carrie nie ma nawet za bardzo co pisać bo jest to kultowy megahicior, do dziś oglądany przez amerykańskie nastolatki na Halloween. Jest to również pierwsze arcydzieło De Palmy i absolutny majstersztyk horroru, w którym pierwszy raz fabuła, bohaterowie, klimat i unikalny styl reżysera złączyły się w jedno, aby stworzyć dzieło kompletne. "Carrie" jest również jednym z niewielu przykładów filmu, które jakością przewyższają literacki pierwowzór - jak dla mnie strasznie nudny i nijaki i chwała Bogu, że De Palma sporo rzeczy pozmieniał.
To jeden z tych "małych" filmów zrobionych skromnymi środkami, które niesamowicie oddziałują na wyobraźnię, a po znanej ostatniej scenie myślałem, że dostanę zawału :) Mamy tu również mega role młodej Sissy Spacek i Piper Laurie grającej jej matkę. A, i filmowy debiut Johna Travolty.
Mega film.
9/10

Furia - 1978 r.
[Obrazek: 405px-The_Fury_%281978%29.jpg]

Ten film jest tak zły, że nawet nie wiem od czego zacząć: kuriozalnej i debilnej fabuły, nędznego aktorstwa czy jednego z najgłupszych zakończeń jakie kiedykolwiek widziałem.
"Furia" to historia ojca granego przez KIRKA DOUGLASA, który poszukuje syna porwanego przez tajną organizację, która eksperymentuje na ludziach obdarzonych mocami psychicznymi :) Tak się składa, że syn Douglasa ma moce psychiczne. Ma je również jakaś dziewczyna, którą organizacja próbuje dorwać, a którą Kirk ratuje i razem z nią odbija syna. Niestety, okazuje się, że eksperymenty jakie na nim zrobili Źli Ludzie odcisnęły swoje piętno...
No więc włąśnie :) Dodam jeszcze, że ostatnim ujęciem filmu jest WYBUCHAJĄCY JOHN CASSAVETES. Doprawdy, nie jestem w stanie zrozumieć jak to możliwe, że aktor taki jak KIRK DOUGLAS zagrał w czymś tak... ZŁYM. Jedynym, ale to absolutnie jedynym elementem filmu, który się broni jest świetna muzyka Johna Williamsa. I chyba tylko za tę muzykę daję Furii aż
4/10

Ubranie Mordercy - 1980 r.
[Obrazek: Dressed_to_kill.jpg]

Kolejny krwawy thriller i kolejna inspiracja Hitchcockiem. Tym razem sprawa rozgrywa się wokół morderstwa dokonanego przez transseksualistę, a śledztwo prowadzi syn zamordowanej kobiety i lokalna prostytutka. Tak jak i inne thrillery De Palmy film ma niepowtarzalny klimat, niezłe aktorstwo (zwłaszcza Michaela Caine'a), a niepowtarzalny styl reżysera wręcz wylewa się z ekranu - uwagę zwraca zwłaszcza scena w galerii sztuki, w której nie pada ani jedno słowo, a muzyka i obrazy perfekcyjnie opowiadają przedstawioną historię. I tak jak i inne, fabuła jest kretyńska, a po końcowym twiście pozostaje tylko zrobić mega facepalm. Na minus również końcówka totalnie zerżnięta z "Carrie". Tym niemniej ogląda się to świetnie.
7.5/10

Wybuch - 1981 r.
[Obrazek: 399px-Blow_outENG.jpg]

Blow Out to moim zdaniem najlepszy film Briana De Palmy. Ludzie mogą pamiętać Scarface'a czy M: I, ale dla mnie właśnie ten tytuł pozostanie najbliższy ideałowi z filmografii amerykańskiego reżysera. John Travolta w swojej ostatniej dobrej roli aż do czasu Pulp Fiction gra Jacka Terry'ego - technika pracującego w wytwórni niskobudżetowych horrorów, którego zadaniem jest nagrywanie mikrofonem dźwięków, które potem zostają odtworzone w filmie. Pewnego dnia, przez przypadek udaje mu się nagrać i być świadkiem wypadku samochodowego, w którym ginie senator USA będący faworytem w nadchodzących wyborach prezydenckich. Nagranie jest jednak dowodem, że nie był to zwykły wypadek, ale raczej zamach na niedoszłego prezydenta. Wraz z prostytutką (graną przez te samą aktorkę z roli również prostytutki z Ubrania Mordercy :D), która uczestniczyła w wypadku Jack rozpoczyna śledztwo i wysiłki w celu upublicznienia swoich taśm audio.
"Wybuch" bo absolutny reżyserski majstersztyk De Palmy, jeden z niewielu przypadków, gdy jego ścisły umysł poddał się humanistycznemu oddaniu losom bohaterów. Dramatyczne i pesymistyczne zakończenie wgniata w fotel. De Palma kolejny raz eksploruje medium kina, w postaci Jacka, którego bronią w walce z zamachowcami jest znajomość technik filmowych - można przez to powiedzieć, że "Blow Out" to film niemal stworzony dla filmofilów. No i mamy tu też jedną z najlepszych ról w karierze Travolty.
9/10

Człowiek z Blizną - 1983 r.
[Obrazek: Scarface.jpg]

Scarface obrósł takim kultem, że w zasadzie nie mam tu co pisać. Może tylko tyle, że jak dla mnie to jest strasznie przeceniany film, a raczej nie tyle przeceniany ile po prostu się zestarzał. Rozumiem, że w tamtych czasach, jeszcze przed serialami HBO, filmami Scorsese, Tarantino czy Ritchiego koncepcja epickiego gangsterskiego fresku była unikalna, oryginalna i jedyna w swoim rodzaju. Ale dziś ta historia zwyczajnie nie robi już takiego wrażenia i jest strasznie przewidywalna. Scarface zawsze będzie monumentem historii kina, a Pacino już zawsze kojarzony i kochany za rolę Tony'ego Montany i tego nie mam zamiaru filmowi De Palmy odbierać. Ale status ponadczasowego arcydzieła i kult na wieki? Przesada.
8/10

Świadek mimo woli - 1984 r.
[Obrazek: DePalma_body_double.jpg]

Po raz kolejny De Palma sięga po Hitchcocka i przerabia jego najsławniejsze filmy na swoją modłę. Oprócz Vertigo tym razem mamy też Rear Window. Film ponownie można uznać za przestylizowany, pusty i głupi, w dodatku w połowie niebezpiecznie balansuje na granicy niezamierzonej farsy, gdy bohater poznaje arkana przemysłu pornograficznego. Ale twist jest znowu fajnie zrobiony, no i jak zawsze swoje robią klimacik i niepowtarzalna ręka De Palmy.
6/10

Ważniaki - 1986 r.
[Obrazek: Wiseguysposter.jpg]

Obejrzałem ten film tylko dlatego, że kiedyś jak byłem mały to trafiłem na niego późną porą na TCM i tak mi się spodobał, że postanowiłem go sobie odświeżyć. Teraz oczywiście nie robi takiego wrażenia, chociaż na pewno jest na swój sposób uroczy i zabawny. To komedia o dwójce fajtłapowatych gangsterów, którzy wrabiają swojego szefa i uciekają przed jego gniewem, nie zdając sobie sprawy, że ów szef nasłał ich na siebie nawzajem :) Danny DeVito fajnie gra; w niemal epizodycznej roli pojawia się też Harvey Keitel.
6/10

Nietykalni - 1987 r.
[Obrazek: UntouchablesThe.jpg]

Z Nietykalnymi jest olbrzymi problem: to film, którego walory produkcyjno-reżyserskie są ogromne i nie do przeceniania, z kolei scenariuszowo obfituje w tyle bzdur, głupot i uproszczeń, że czasem aż żal na to patrzeć. Jeden z najsławniejszych filmów De Palmy to adaptacja serialu z lat 50. opowiadająca historię pododdziału policji dowodzonego przez Eliota Nessa, który doprowadził do wsadzenia za kratki Ala Capone w czasach Prohibicji. Wspaniałe aktorstwo Roberta De Niro czy Seana Connery, wgniatająca w fotel muzyka Ennio Morricone, cudowne zdjęcia i popisy reżyserskie w stylu strzelaniny na dworcu kolejowym kontrastują tu z durnotą scenariusza autorstwa Davida Mameta. Dowiadujemy się między innymi, że ludźmi odpowiedzialnymi za uwięzienie jednego z najgroźniejszych gangsterów wszechczasów byli:
a) patrolujacy od 20 lat krawężniki policjant bez żadnego doświadczenia w walce ze zorganizowaną przestępczością;
b) żółtodziób ze szkoły policyjnej przyjęty do oddziału bo wali fajne teksty;
c) kolo zajmujący się na komisariacie papierkową robotą i podatkami, który nigdy w życiu nie miał w ręku broni;
d) a dowodzi nimi do bólu dobry i moralny gliniarz z zerowymi talentami przywódczymi.

Uproszczenie goni tu uproszczenie, a uczynienie z tego poważnego przecież tematu dostępnej i atrakcyjnej dla każdego rozrywki z pewnością skrzywdziło ten film. Tyle, że jego walory produkcyjne są tak niesamowite, że choćbym nie wiem jak chciał to nie potrafię mu wystawić niskiej noty. Tak, jest tu dużo bzdur, tak, jest dużo amerykańskiego patosu i tak, postaci są płaskie jak kartka papieru, ale gdy muzyka Morricone uderza w połączeniu z reżyserią De Palmy Nietykalni zamieniają się w czystą filmową ucztę. Toteż sorry, ale niżej niż 8/10 nie mogę dać :)
8/10

Ofiary Wojny - 1989 r.
[Obrazek: Casualties_of_War_poster.jpg]

De Palma wraca do wspaniałej formy - to jeden z jego najlepszych filmów. "Casualties of War" to oparta na faktach historia grupy żołnierzy, którzy podczas wojny w Wietnamie wyruszyli na patrol, z jednej z wiosek porwali dziewczynę, wielokrotnie ją zgwałcili, a następnie zabili. Problem w tym, że jeden z nich, Max Eriksson, grany tu przez Michaela J. Foxa, wcale nie brał udziału w całej zabawie, przeciwnie - odciął się i starał się uratować dziewczynę, nie znalazł w sobie jednak odwagi i siły, aby przeciwstawić się pozostałej czwórce żołnierzy. Sprawa wyszła na jaw dopiero po misji, gdy Eriksson ją upublicznił.
"Ofiary Wojny" porażają ujęciem tematu i okrutnymi scenami przemocy wobec wietnamskiej dziewczyny. Okrutne jest jednak też oglądanie Erikssona, gościa moralnego i uczciwego, który pokonany przez siłę sytuacji nie jest w stanie stawić czoła silniejszym mentalnie żołnierzom. Dramatyzmu sytuacji dodaje fakt, że nieszczęśliwa dziewczyna jest niezwykle piękna; żołnierz, który jest prowodyrem znęcania się nad nią na początku filmu ratuje Erikssonowi życie, a jego postępowanie wcale nie bierze się znikąd, gdyż jest podyktowane zemstą za śmierć towarzysza. Również sam tytuł można rozumieć dwojako - może w nim chodzić zarówno o Wietnamczyków, których los w tamtych czasach był zdany na łaskę lub niełaskę Amerykanów/Vietcongu, ale może też obejmować samych uczestników konfliktu, wszystkich żołnierzy, których stan ducha, równowaga psychiczna i zasady moralne były gwałcone i niszczone przez horror wojny.
"Casualties of War" to przezajebisty i niedoceniony film, może nawet przewyższający traktujący o podobnej tematyce Full Metal Jacket Stanleya Kubricka. Już dawno tak nie kibicowałem głównemu bohaterowi i tak nie nienawidziłem czarnych charakterów. De Palma jest tutaj w topowej formie, udowadniając, że oprócz skromnych thrillerów stać go również na ogarnięcie tysięcy statystów i efektów specjalnych. No i nie można zapomnieć o genialnym aktorstwie Seana Penna, tutaj w jednej z jego pierwszych wielkich ról. Ale i Michael J. Fox daje radę.
8.5/10

Życie Carlita - 1993 r.
[Obrazek: Carlito%27s_Way.jpg]

Gdy powstawało "Carlito's Way" De Palmę krytykowano za powtarzanie się i wracanie do starej tematyki. Może to i częściowo prawda - amerykański reżyser znów sięga po gatunek epickiego filmu gangsterskiego i znów obsadza w głównej roli Ala Pacino. Ale bynajmniej nie jest to powtórka ze "Scarface'a"; o nie. Gdyż tak jak "Scarface" był filmem zrobionym na miarę swoich czasów, tak "Carlito's Way" jest na miarę swoich. Dlatego właśnie Carlito Brigante jest zupełnie innym człowiekiem niż Tony Montana; to nie owładnięty obsesją władzy karierowicz, ale stary, przebrzmiały gangster kończący właśnie odsiadkę i rozumiejący swoje błędy. Jest mądrzejszy, wrażliwszy, dojrzalszy. I ogląda się go wielokrotnie lepiej niż Tony'ego Montanę.
Dlatego też "Carlito's Way" jest filmem o wiele lepszym niż "Scarface". W miejsce przestylizowania i estetyzacji przemocy tym razem strzelanin jest jak na lekarstwo, ale jak już są to są genialnie wyreżyserowane. Dostajemy paletę żywych i intensywnych postaci drugoplanowych, z kolejną świetną rolą Seana Penna i genialnym epizodem z Viggo Mortensenem. I wreszcie sam Pacino, tak samo bezbłędnie wcielający się w postać złamanego idealisty jak i brutalnego karierowicza sprzed dekady.
"Życie Carlita" to kolejny niesamowity fresk gangsterski, moim zdaniem przewyższający oryginalnego Scarface'a i jestem pewien, że będący również źródłem wielu inspiracji dla takich filmów jak chociażby "Gorączka" Michaela Manna.
8.5/10, choć po następnym obejrzeniu może się zmienić w 9 :)

Mission: Impossible - 1996 r.
[Obrazek: MissionImpossiblePoster.jpg]

Obejrzane ponownie właściwie jedynie z kronikarskiego obowiązku M: I to film, który poziomem mętności scenariusza, durnej, niezrozumiałej fabuły i nagromadzenia debilizmów zaskoczył nawet mnie. To jeden z najgorszych i najgłupszych filmów De Palmy, a jego sukces finansowy nadal mnie zastanawia. M: I można obejrzeć właściwie tylko dla dwóch momentów: sceny wykradnięcia listy NOC z siedziby CIA (w której jest wychwycony przeze mnie BŁĄD REŻYSERSKI :P) i bardzo ciekawego i nietypowego zabiegu jaki De Palma stosuje w scenie, gdy
Zajebisty i bardzo nietypowy trik. Poza tym M: I to kupa gówna i nigdy więcej nie mam zamiaru do niej wracać.
4/10, za dwie wymienione wyżej sceny.

No i tak to mniej więcej wygląda :) Podsumowując, jakbym miał ułożyć swój ranking filmów De Palmy to wyglądałoby to jakoś tak (w nawiasach raz jeszcze podałem oceny w skali 1-10):

1. Wybuch (9)
2. Carrie (9)
3. Życie Carlita (8.5)
4. Ofiary Wojny (8.5)
5. Siostry (8.5)
6. Człowiek Z Blizną (8)
7. Cześć, Mamo! (8)
8. Nietykalni (8)
9. Ubranie Mordercy (7.5)
10. Upiór Z Raju (7.5)
11. Obsesja (7)
12. Świadek Mimo Woli (6)
13. Ważniaki (6)
14. Pozdrowienia (6)
15. Mission: Impossible (4)
16. Przyjęcie Weselne (4)
17. Furia (4)

Kurna, sporo tego :) Z wczesnej twórczości De Palmy przerobiłem prawie wszystko, ominąłem za to parę jego niedawnych filmów, gdyż miałem już dość, a które i tak ponoć ssą po całości.
Obecnie De Palma zajmuje się podobno prequelem Nietykalnych, który ma wyjść w 2012 r. pt. "Untouchables: Capone Rising", ale niewiele więcej wiadomo o tym projekcie. Jednak wnioskując z formy jaką ostatnio prezentuje, nie spodziewam się żadnego arcydzieła :)

Odpowiedz
#2
Nie doceniłeś należycie Carlita i M:I - biada Ci. Zapomniałeś o Snake Eyes - jeszcze większa biada! :twisted:
Generalnie DePalma to przede wszystkim świetny magik ekranu (kto wie czy nie większy od Spielberga) - jego filmy, obojętnie jak durne by nie były - ogląda się od początku do końca, bo są najeżone tyloma świetnymi trickami i rozwiązaniami operatorskimi, że aż grzech wyłączyć. Poza tym gość świetnie buduje napięcie i choćbysmy jego bohaterów mieli totalnie w dupie, to i tak chcemy wiedzieć jak to się skończy.
Don't play with fire, play with Mefisto...
http://www.imdb.com/user/ur10533416/ratings

Odpowiedz
#3
M: I to krzywe gówno. Fabuła jest tak nieprawdopodobna, zapętlona i skomplikowana, że nie sposób jest się zaangażować w ten film.
Jak to Carlita nie doceniłem, dałem 8.5, z możliwością zmiany na 9/10, co tu jest jeszcze do docenienia? :P

Odpowiedz
#4
Rodia napisał(a):M: I to krzywe gówno. Fabuła jest tak nieprawdopodobna, zapętlona i skomplikowana, że nie sposób jest się zaangażować w ten film.

http://www.film.org.pl/prace/mi.html

i tyle :cool:
Don't play with fire, play with Mefisto...
http://www.imdb.com/user/ur10533416/ratings

Odpowiedz
#5
A jednak są ludzie, w tym ja, którzy nie trawią tego teatru idiotyzmów i pseudodramaturgii.
Postępować należy tak, aby niczego nie robić, a wtedy panować będzie ład.
--
Laozi

Odpowiedz
#6
De Palma - świetny, acz bardzo nierówny reżyser. Niestety częściej niż rzadziej kręci film tylko po to, żeby przećwiczyć jakieś ekwilibrystyczne ustawienie kamery, albo sprawdzić, jak mu wyjdzie ujęcie. Moje ulubione filmy tego pana:

Ubranie mordercy (8/10)
Wybuch (9/10)
Człowiek z blizną (10/10)
Nietykalni (8/10)
Życie Carlita (10/10)

Odpowiedz
#7
W jakich filmach De Palmy, poza Blow Out, Carlitos Way i Nietykalnych, można znaleźć akcyjki na dworcu?
Bodie: He's a cold motherfucker.
Poot: It's a cold world Bodie.
Bodie: Thought you said it was getting warmer.
Poot: The world goin' one way, people another yo'.

Odpowiedz
#8
Cytat:http://www.film.org.pl/prace/mi.html

i tyle :cool:
No i spoko. Ja tego rodzaju stylistyki zwyczajnie nie trawię i choćby z ekranu atakowały mnie najwybitniejsze wizualne majstersztyki z kopulującą, dajmy na to, Jessicą Albą na czele to nie będę w stanie czerpać przyjemności z seansu :P To jest zresztą zarzut, który można postawić wielu filmom De Palmy, są zwyczajnie piramidalnie głupie (choć i tak świetne). Niestety nawet wszystkie te filmy razem wzięte nie są w stanie pokonać nawału głupot i bzdur jakie atakują widza z ekranu na M: I :)

Cytat:W jakich filmach De Palmy, poza Blow Out, Carlitos Way i Nietykalnych, można znaleźć akcyjki na dworcu?
Na pewno w Dressed To Kill jest jedna, jeśli wliczysz początek i zakończenie Ofiar Wojny to tam też :P No ale tam nikt się nie strzela. Z tych co obejrzałem to wydaje mi się, że wszystkie, ale głowy nie dam.

Odpowiedz
#9
Rodia, fajny wstęp i super że założyłeś w ogóle temat o De Palmie, bo samemu nie chciało mi się tego robić :razz: De Palma to jeden z moich trzech ulubionych reżyserów, właściwie to reżyser nr 2 :wink: Widziałem większość jego filmów, oprócz kilku pierwszych. Moim ulubionym filmem pozostaje "Carlito's Way", potem "Scarface", "The Untouchables", "Casualties of War", "Carrie" i potem mniej więcej na równo większość thrillerów De Palmy, które rzeczywiście są równie głupie jak i efektowne oraz interesujące. Filmy pokroju "Mission to Mars" czy też "Redacted" traktuje jako ciekawe, czasem mniej, czasem bardziej udane, eksperymenty. Fantastyczne u De Palmy jest to, iż w większości jego filmów można rozpoznać jego rękę, na podstawie charakterystycznych ujęć, które często stosuje. A propos przyszłych projektów Briana, to "The Untouchables: Capone Rising" raczej do skutku nie dojdzie, teraz reżyser zajmuje się remakowaniem francuskiego filmu "Love Crime" (Crime d'amour) (tytuł remake'u: "Passion"), zaś potem kręcić będzie "The Toyer", do którego obecnie kompletuje obsadę. Czekam z niecierpliwością :wink:

Odpowiedz
#10
Powtórka Untouchables przypomniała mi, że Brian De Palma to beztalencie. Pomijam słabiutki scenariusz, ale to film który jedzie wyłącznie na aktorach, zdjęciach i muzyce. Ilekroć De Palma nie za bardzo się wtrąca jest ok, ale jak musi reżyserować, to źle się dzieje. Scena na schodach wcale nie musiała być parodiowana w Nagiej broni, De Palma sam zrobił z niej komedię.

Odpowiedz
#11
(28-02-2012, 21:09)Mierzwiak napisał(a): Pomijam słabiutki scenariusz, ale to film który jedzie wyłącznie na aktorach, zdjęciach i muzyce.

To prawda.

(28-02-2012, 21:09)Mierzwiak napisał(a): Scena na schodach wcale nie musiała być parodiowana w Nagiej broni, De Palma sam zrobił z niej komedię.

To już nieprawda :) Scena na schodach jest zajebista i jest jedną z moich ulubionych scen przez niego wyreżyserowanych. Nie czaję co jest w niej takiego żenującego.
Untouchables to faktycznie dziwny film, bo jest głupi i durny do bólu, płaski jak papier i przewidywalny, a jednocześnie De Palma tak wspaniale go nakręcił i grają tam tacy super aktorzy, że nie sposób oderwać oczu od ekranu. To chyba jedyny film, któremu w środku seansu chciałem wystawić 4/10, a pod koniec ocena wzrosła do 8 :) Ale zgadzam się, że to tylko opakowanie.
Natomiast obejrzyj sobie Carrie, Carlito's Way, Blow Out czy Casualties of War i wtedy mi powiedz, że De Palma to beztalencie :)


Odpowiedz
#12
(28-02-2012, 21:09)Mierzwiak napisał(a): Brian De Palma to beztalencie.

Błagam :D Co jeszcze, ekspercie?


Odpowiedz
#13
Ten sam De Palma, który nakręcił najlepszy film w historii, czyli Scarface'a? Że o znakomitych filmach wspomnianych przez Rodie nie wspomnę? To ja bym sobie więcej takich "beztalenci" życzył w dzisiejszym kinie :)

Odpowiedz
#14
O rany. Nie mów, że jesteś kolejną osobą, która ma na dupie wytatuowane "The world is yours" i trzyma rozsypaną mąkę na biurku :)

A tak na poważnie, "Scarface" jest kawałem dobrego badziewia. Bardzo długo wstrzymywałem się z jego zobaczeniem, a kiedy już doszło do seansu, nie przychodziło mi nic innego na myśl jak "i to jest ten kultowy, genialny film?! JAJA SE ROBICIE?!".
Postępować należy tak, aby niczego nie robić, a wtedy panować będzie ład.
--
Laozi

Odpowiedz
#15
(29-02-2012, 01:10)Hitch napisał(a): O rany. Nie mów, że jesteś kolejną osobą, która ma na dupie wytatuowane "The world is yours" i trzyma rozsypaną mąkę na biurku :)

Nie. Ale plakacik nad wyrkiem wisi :)


Odpowiedz
#16
(28-02-2012, 22:34)Rodia napisał(a): Scena na schodach jest zajebista i jest jedną z moich ulubionych scen przez niego wyreżyserowanych. Nie czaję co jest w niej takiego żenującego.
Ale ja nie twierdzę że jest żenująca, tylko śmieszna :) Dla jasności: gdyby wywalić z niej babę, która przez pół godziny próbuje wtaszczyć wózek i dwa bagaże a później cały motyw z bachorem zjeżdżającym po schodach byłoby tip top. A tak? Naga broń tylko wyolbrzymiła to, co już wcześniej było zajebiście zabawne :P

(28-02-2012, 22:34)Rodia napisał(a): Natomiast obejrzyj sobie Carrie, Carlito's Way, Blow Out czy Casualties of War i wtedy mi powiedz, że De Palma to beztalencie :)
Carrie? Bleh. Blow Out? Wolę Antonioniego. Pozostałych dwóch nie widziałem.

(29-02-2012, 00:32)Perfik napisał(a): Ten sam De Palma, który nakręcił najlepszy film w historii, czyli Scarface'a?
Najbardziej przereklamowane gówno ever :) [z zastrzeżeniem, że to przerysowane określenie, bo ma to u mnie 4/10, w sumie nie wiem za co. Chyba za Pfeiffer, piosenki i Miami. Ot cała lista plusów tego filmu.

(29-02-2012, 01:10)Hitch napisał(a): kolejną osobą, która ma na dupie wytatuowane "The world is yours" i trzyma rozsypaną mąkę na biurku :)
ROTFL <ok>

Odpowiedz
#17
(29-02-2012, 07:56)Mierzwiak napisał(a): Ale ja nie twierdzę że jest żenująca, tylko śmieszna :) Dla jasności: gdyby wywalić z niej babę, która przez pół godziny próbuje wtaszczyć wózek i dwa bagaże a później cały motyw z bachorem zjeżdżającym po schodach byłoby tip top.

Co kto lubi. Ja tylko dodam, że motyw z wózkiem jest użyty świadomie jako nawiązanie do sceny na schodach Odessy w "Pancerniku Potiomkin".


Odpowiedz
#18
(29-02-2012, 08:51)Rodia napisał(a): użyty świadomie jako nawiązanie
Ale to chyba motto całej twórczości De Palmy, czyż nie? :)


Odpowiedz
#19
(29-02-2012, 07:56)Mierzwiak napisał(a): Dla jasności: gdyby wywalić z niej babę, która przez pół godziny próbuje wtaszczyć wózek i dwa bagaże a później cały motyw z bachorem zjeżdżającym po schodach byłoby tip top. A tak? Naga broń tylko wyolbrzymiła to, co już wcześniej było zajebiście zabawne :P

Moim zdaniem ta scena jest dziś zabawna WŁAŚNIE przez Naked gun - mam tak zresztą z kilkoma innymi poważnymi patentami w filmach sensacyjnych czy kryminałach. Po prostu autentycznie przypomina mi się Nielsen i nie mogę przestać się śmiać. Podobnie jak i przy okazji niektórych scen w Rambo 2 i 3, gdzie Hot Shots sam się przypomina.
Poza tym coś czuję, że zwolnione tempo tej sceny może uwypuklać Twoją niechęć do niej :)

(28-02-2012, 22:34)Rodia napisał(a): Natomiast obejrzyj sobie Carrie, Carlito's Way, Blow Out czy Casualties of War i wtedy mi powiedz, że De Palma to beztalencie :)

Carlito's way bezsprzecznie. Casualties of War miażdży jaja już samym tematem jakiego dotyka, no i rewelacyjny jest tam Fox w jednym z nielicznych swoich dramatycznych występów - warto bez oglądania się na reżysera!
Poza tym polecam obejrzeć jego wczesne kryminały, jak Dressed to Kill, Body Double, Obsesja czy nawet i horrorowate i mocno kiczowate Raising Cain. Niby żadne arcydzieła, ale jednak De Palma pokazuje w nich klasę. Koleś świetnie umie dozować napięcie i przeciągać jakieś wydarzenie do granic, bez chwili nudy. No a poza tym jego filmy są majstersztykami technicznymi - pomijając słynne ujęcie ze Snake eyes i cudowne technicznie M:I, to niemal każdy jego film posiada choć jedną smakowitą sekwencję (niesamowity prolog w średniej Femme Fatale choćby). Z innej beczki dość ciekawe w kontekście całej jego twórczości są Fajerwerki próżności.

(29-02-2012, 09:01)Mierzwiak napisał(a): Ale to chyba motto całej twórczości De Palmy, czyż nie? :)

No właśnie nie do końca - De Palma po prostu nie kryje się z tym, na kim się wzoruje i skąd czerpał inspirację, ale nie są to nawiązania stricte, szczególnie, że gość potrafi narzucić każdej opowieści swój własny styl.
Don't play with fire, play with Mefisto...
http://www.imdb.com/user/ur10533416/ratings

Odpowiedz
#20
Właśnie powtórzyłem sobie Scarface'a i podobał mi się jeszcze bardziej niż podczas wszystkich poprzednich seansów. Ten film to wzorcowy przykład filmu bezwstydnie rozrywkowego, nie próbującego wywołać u widza jakichkolwiek innych emocji oprócz zadowolenia z genialnie nakręconej i zagranej historii. Historii do bólu sztampowej, przewidywalnej i nieciekawej, historii, która bez dzikich szarż Pacino i genialnej reżyserii De Palmy nie miałaby racji bytu.

Scarface jest jak talerz pączków popitych dwulitrową coca-colą.

Odpowiedz

Digg   Delicious   Reddit   Facebook   Twitter   StumbleUpon  








Użytkownicy przeglądający ten wątek:
1 gości