Trylogia powtórzona. Pisałem już tutaj swoją
recenzję wszystkich Bourne'ów (i to
nie raz), ale co mi tam?
O Bourne'ach z Damonem mogę pisać w nieskończoność. :)
Chyba najmniej cenioną częścią jest
Tożsamość, a ja uwielbiam ją nie mniej niż pozostałe. To ona sprawiła, że wziąłem się za kolejne przygody Bourne'a i stałem się jego fanem. Na pewno największą jej siłą jest realizm! Warto wiedzieć, że to pierwszy kinowy Bourne był rewolucją gatunku, która zapoczątkowała urealnianie kina akcji (np. Batman, Bond). Film nie tylko tym, że toczy się głównie w Europie i praktycznie nie posiada efektów specjalnych, sprawił, że wygląda na coś, co mogłoby wydarzyć się naprawdę. To przede wszystkim zamysł twórców na kreowanie jak najprawdziwszych postaci i wiarygodnych wydarzeń, oraz jak najmniej przesadzonych scenach akcji, opartych głownie na kaskaderce. Dzięki temu
Tożsamość jest bardzo NIEhollywoodzkim filmem, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Duża w tym zasługa dobrej reżyserii Douga Limana, który od początku do końca przedstawia jedną, konkretną wizję tej historii i prostymi trikami potrafi trzymać widza w napięciu.
Kolejnym dla mnie dużym plusem
Tożsamości jest to, że nakręcono ją w duchu innego filmu, którego jestem wielkim fanem -
Terminatora Camerona. Zawsze mam sympatię do filmów o parze, która ucieka, stara się coś odkryć, nie wie wszystkiego o historii, w którą jest wplątana i dowiaduje się o tym w trakcie wydarzeń. Tak jest i tutaj. Mała rzecz, a cieszy.
Muszę też pochwalić bardzo dobrze poprowadzony wątek romantyczny, co w kinie akcji nie jest często spotykane. To zasługa nie tylko scenariusza, ale też idealnie dobranej obsady i chemii między bohaterami. Matt Damon jest świetny w tym filmie (jak i w całej trylogii, w kolejnej części chyba jeszcze lepszy). Zagubiony kiedy trzeba, wiarygodny w scenach dramatycznych (scena rozmowy z Marie w Mini Cooperze przed pościgiem), rewelacyjny jako zaprogramowana maszyna do zabijania gdy ktoś mu zagraża. Franka Potente spisała się w swojej roli znakomicie i idealnie uzupełnia się ze swoim ekranowym partnerem. Drugim duetem, który w tym filmie gra jak trzeba są Cooper-Cox, czyli szefowie Treadstone, aczkolwiek i pod tym względem o wiele lepiej wypada kolejna część, kiedy Cox ma większą rolę i towarzyszy mu Joan Allen.
Pierwszy Bourne to przede wszystkim kino szpiegowskie o agencie starającym się dowiedzieć co mu się przytrafiło. Sceny akcji są w nim tylko atrakcyjnym dodatkiem, ale kiedy już się pojawiają, są bardzo realistyczne, różnorodne, nie za długie i nie za krótkie. Trudno mi wybrać, która jest moją ulubioną, chyba 6 minutowe starcie Bourne'a z Profesorem na farmie, na południu Francji. Dużym plusem jest też muzyka Johna Powella. Wpada w ucho i idealnie spisuje się w filmie.
Prawdę mówiąc, nie mam temu filmowi czegoś do zarzucenia. Jednak czuję, że muszę skomentować najbardziej kontrowersyjną scenę z filmu - finałowy skok. Ten w ogóle mi nie przeszkadza! Przeżyć upadek z piątego piętra nie jest czymś wyjątkowo przegiętym. To, że Bourne skoczył na ciele martwego gościa też nie. Jedyny element, który gryzie się trochę z realizmem reszty filmu, to doskonały strzał między oczy w trakcie lotu. Jednak, bardziej niż to, kłują w oczy przestarzałe efekty specjalne w 2-3 ujęciach spadania. Poza tym, finałowa akcja w siedzibie Treadstone w Paryżu jest bardzo fajna, skromna i - po raz kolejny - taka niehollywoodzka.
Doug Liman udanie wprowadził postać Jasona Bourne'a na duży ekran, ale to jego następca wycisnął z niego maksimum. Paul Greengrass wziął to co najlepsze z poprzedniej części i nie bał się pójść z tym o krok dalej, tworząc sequel przebijający poprzednika. Co takiego zrobił?
Po pierwsze - ukrócił wątek romantyczny. Spójrzmy prawdzie w oczy, nie było na niego miejsca w tej serii. Twórcy zdecydowali się więc na to, na co niewielu by się odważyło. Uśmiercili jedną z głównych postaci
Tożsamość - w dodatku kobietę głównego bohatera(!) - jeszcze przed 20 minutą filmu. Daje to najlepszą możliwą motywację Jasonowi do powrotu - chęć zemsty.
Po drugie - Greengrass stworzył najrealistyczniejszego Bourne'a. Liman troszkę dał się ponieść fantazji w finale swojego filmu, Greengrass w sumie też (nie wnikam jak twarda na uderzenia jest Łada, którą prowadzi Bourne), ale nie tak mocno. Pod względem realizmu,
Krucjata jest zdecydowanie najbardziej konsekwentna, jeszcze dobitniej pokazuje niezwykłe umiejętności głównego bohatera (genialnie zaprezentowane wybadanie gdzie w Berlinie znajduje się Landy i wyśledzenie jej) i to, że jest on tylko człowiekiem (rani sobie nogę przy skoku na barkę, zostaje postrzelony, krwawi, w finale chwieje się na nogach resztkami sił).
Właśnie! Bourne'y to jedna z tych serii filmowych, przy której nie myśli się w jakiej kategorii wiekowej była nakręcona i nie zwraca się uwagi na ograniczania PG-13. Jason rzuca "fuckami" łamie ręce, nogi, kiedy walczy krwawi, jego przeciwnicy też. To kolejna zaleta tych filmów, nawet pod względem pokazania przemocy są realistyczne.
Po trzecie - kręcenie z ręki i dynamiczny montaż w scenach akcji z
Tożsamości to nic przy tym, czym zachwycają kolejne części. Styl Greengrassa idealnie tu pasuje, sprawia że film wygląda na jeszcze prawdziwszy, wygląda niemal jak dokument o prawdziwych wydarzeniach, a realizacja, która przedstawia wydarzenia z perspektywy Bourne'a, lub nas - widzów - gdybyśmy byli w środku akcji, sprawdza się idealnie. Do tego fajnie, że Paul dał swoim filmom charakterystyczne ubarwienie (w tym wypadku butelkowa zieleń).
Po czwarte - dał Bourne'owi godnego przeciwnika na cały film, a nie jedynie w epizodycznej roli. Mowa o Kirillu granym przez Karla Urbana. Owszem, znika on w środku aż na godzinę, ale nie jest tylko przeciwnikiem "na jedną akcję" jak zabójcy w pierwszej części. To on zabija Marie, to jego przez cały film szuka Bourne i to z nim mierzy się w finałowym pościgu.
Po piąte - podkręcone tempo.
Tożsamość absolutnie mnie nie nudzi, ale zdaje sobie sprawę, że po dwóch scenach akcji w Paryżu, film zwalnia, żeby Bourne mógł poodkrywać swoją przeszłość i zbliżyć się do Marie, a kolejna scena akcji następuje po niemal pół godzinie.
Krucjata jest 10 minut krótsza i nie zwalnia ani na chwilę. Co więcej, choć sceny akcji w tym Bournie nie są tak wgniatające w fotel jak w kolejnej, to jest to jedyna cześć, w której konsekwentnie każda kolejna sekwencja akcji jest coraz lepsza, a finał, czyli wcześniej wspomniany pościg w Moskwie - miażdży! Ucieczka Bourne'a starą taksówką to dla mnie Top5 najlepszych pościgów samochodowych ever made i zdecydowanie najlepszy w tej serii.
Po szóste -
Krucjata jest też lepsza technicznie od
Tożsamości, która przy skromnym budżecie, miejscami się postarzała. No i soundtrack Johna Powella - jest jeszcze lepszy.
Właściwie przy
Krucjacie miałem tylko jeden mały problem - postać Jardy. Nie było go w pierwszej części, tutaj twierdzi, że z Treadstone pozostali tylko on i Bourne (a co z zabójcą Conclina?) i skąd w ogóle Jason o nim pamięta? ALE, przy ostatniej powtórce zauważyłem, że Marie przeglądając notatki Jasona (z tym co sobie przypomniał) kiedy ten biega po plaży, przewija kartkę z napisem "Monachium", gdzie stacjonował Jarda. Potrafię więc dopowiedzieć sobie, że Bourne przypomniał sobie dawnego kolegę z Treadstone i postanowił odwiedzić go w drodze do Berlina. Pewnie dla ciągłości serii lepiej by było gdyby pojechał do Hamburga i walczył z ostatnim zabójcą z
Tożsamości, ale to szczegół, którego rekompensuje lepszy aktor.
Z
Ultimatum mam niemały problem. Rozumiem zachwyty krytyków i widzów (zwłaszcza tych z zachodu), bo pod pewnymi względami to rzeczywiście najlepsza część. Z drugiej - mogę jej zarzucić dwa razy więcej niż dwóm poprzednim filmom razem wziętym.
No to najpierw o zachwytach.
Jeśli w
Krucjacie były jakieś niedoskonałości realizacyjne związane z kręceniem z ręki i shaky cam, to w finale trylogii nastąpiła poprawa, a realizacja jest perfekcyjna! Praca kamery, montaż, montaż dźwięku, efekty specjalne (jest ich dużo więcej, ale są na tyle dobre, że wciąż prawie niewidoczne) - wszystko to sprawia, że mimo tego jak film wygląda, jest dla mnie zawsze czytelny i jeszcze bardziej dynamiczny. Niewiele osób w Hollywood potrafi tak kręcić film, ale Greengrass jest jedną z nich i przy
Ultimatum stworzył swoją perełkę, a wisienką na torcie jest ujęcie Bourne'a skaczącego w zamknięte okno, w której operator skoczył za głównym bohaterem. Zgarnięte Oscary były zasłużone.
Drugą sprawą są sceny akcji. O ile w poprzednich częściach służyły one tylko jako dodatek do historii, tak w
Ultimatum skupiono się głównie na nich. Jest ich zdecydowanie więcej (sprawdziłem, blisko 70 ze 106 minut czasu trwania - bez napisów końcowych - stanowią sekwencje akcji), są bardziej widowiskowe i jeszcze lepsze, a między nimi film nie zwalnia, nawet kiedy oferuje kilka spokojniejszych scen. To niezwykły przypadek filmu, który non-stp trzyma widza w napięciu i robi to kurewsko dobrze. W dodatku w jakich scenach! Facet gada do telefonu na stacji, inny facet idzie z pistoletem za dziewczyną w uliczce - tak proste sceny, a przedstawione z taką intensywnością.
Wielokrotnie czytałem, że definiującą ten film sceną akcji, zdecydowanie najlepszą z całej trylogii, jest gra w kotka i myszkę na stacji Waterloo w Londynie. Nie zgadzam się. Owszem, jest świetna, to chyba najlepsza akcja otwierająca w całej serii, w której znajduje się kilka genialnych fragmentów. Jednak dla mnie zdecydowanie najlepsza jest kilkuetapowa sekwencja w Tangerze. Od śledzenia, pościgu motorowego, przez pościg pieszy, pościg po dachach, na pojedynku Bourne vs. Desh kończąc. Przez 17 minut nie pada tam prawie żadne słowo, Greengrass czaruje obrazem i muzyką, trzyma w napięciu tak, że nie wiem jak usiedzieć w fotelu, a na koniec eksploduje najlepszą walką w serii i jedną z najlepszych w historii kina.
Niestety, największy plus
Ultimatum jest też przyczyną jego największego problemu. Film skupia się na akcji, przez co mniej w nim historii niż w poprzednikach, mniej odkrywania, a skromność, europejskość i realizm
Tożsamości uleciały na rzecz Hollywoodzkości. Finał trylogii nie jest dużo mniej realistyczny od poprzedników, ale jednak nie stoi w parze z nimi. Bourne strasznie szybko zdobywa kolejne informacje, żeby posunąć akcję do przodu, w samych scenach pościgów potrafi błyskawicznie odpalać kabelkami motory i samochody, a w tych, nie ważne w jakich kraksach biorą udział, nigdy nie odpalają poduszki powietrzne. Bourne dalej krwawi i znowu rani sobie nogę, ale potrafi wstać po wybuchu, obok którego stał, a potem biega po dachach i bije się jak gdyby nigdy nic. Po kraksie podczas pościgu w Nowym Jorku też wstaje bez większych problemów.
Co do scenariusza, mam problem tylko z dwoma elementami. Pierwszym jest to, że w zasadzie akcja zaczyna się "od tak". Bourne kupuje i czyta gazetę, w której jest artykuł o nim i dlatego chce się spotkać z jego autorem. Dobrze, że reżyser zdecydował się na wycięcie sceny, w której Bourne dowiaduje się od jakiegoś informatora o Rossie, bo akcja szybciej rusza z kopyta, ale mimo to, znowu trzeba sobie dopowiadać, że Bourne przez te 6 tygodni, które minęły od finału
Krucjaty nie próżnował, szukając dalszych śladów ze swojej przeszłości (widać, że o Rossie wiedział wcześniej, bo czyta trzecią część jego artykułu). Drugim jest wygodne dla scenariusza teleportowanie Paza - snajpera z Londynu. Skoro jest agentem stacjonującym w Europie, to co 3-4 dni później robi w Nowym Jorku - w mieście, do którego akurat przyleciał Bourne?
Czy te "wady" mają jakieś znaczenie? Minimalne, bo koniec końców, film ogląda się wybornie i jest idealnym zakończeniem trylogii (nie wyobrażam sobie żeby dało się stworzyć lepsze). Bourne pomścił kogo miał pomścić, odkrył to co miał odkryć, Landy opublikowała to co miała opublikować, złe szychy z CIA mają problemy, a Bourne, którego poznajemy leżącego w wodzie i nie pamiętając absolutnie nic, teraz znowu leży ranny w wodzie, ale tym razem nikt go nie ratuje - tym razem "pamięta wszystko" i odpływa w nieznane. Gdy Nicki się uśmiecha, zdając sobie sprawę, że Bourne przeżył, muzyka z piosenki Moby'ego jeszcze nigdy nie brzmiała tak zajebiście i nie nakręcała mnie bardziej na kolejną część (lub powtórkę).
I znowu, nie wiem którą część wskazałbym jako najlepszą. Raczej
Krucjatę, bo mam jej najmniej do zarzucenia, jest najbardziej konsekwentna i ma najlepszy finał. Ale mimo wszystko kolejny raz muszę powtórzyć, że to bardzo równa trylogia, w której każdy film, mimo że są do siebie bardzo podobne (Bourne ucieka, chce poznać swoją tożsamość, a szychy z CIA obserwują go na ekranach i wysyłają na niego zakapiorów), są też całkiem inne, każda kładzie nacisk na inne elementy - pierwsza to kino szpiegowskie, druga kino zemsty, trzecia to podkręcone do granic możliwości kino akcji - każdy segment historii Bourne'a idealnie się uzupełnia i razem tworzą wspaniałą, spójną całość.
Zabawna sprawa. Zajrzałem w swoje oceny i o ile
Tożsamość i
Ultimatum były w swoich latach IMO filmami roku, tak
Krucjata - chyba moja ulubiona część - nie. Nawet nie wiem czy załapałaby się do pierwszej trójki! 2004 to był dobry rok. ;)
To tyle. Chyba moja najdłuższa recenzja na tym forum, choć na pewno jeszcze o czymś zapomniałem. Przy
Dziedzictwie postaram się pisać krócej. ;)