Porównania z Counterpart rzeczywiście nasuwają się same, przy czym ostatecznie serial Starz nie miał wiele do zaoferowania prócz świetnego duetu/kwartetu Simmons - Williams. Ciekawy punkt wyjściowy, na którego obrzeżach cichutko rozprawiano o przypadkowości losu człowieka i jego wyborach życiowych starczył ledwie na kilka odcinków, zaś drugi sezon był już w większości nudnym, nieangażującym szpiegowskim kupsztalem.
Severance od początku do końca konsekwentnie kroczy obraną ścieżką. Nigdzie się nie śpieszy, pozwala na spokojne wsiąknięcie w klimat i polubienie postaci, a równocześnie nie marnuje czasu. Sygnalizowanego przez Mentala znaczącego spadku jakości w środku sezonu nie uświadczyłem - prócz (rewelacyjnego) finału tempo było mniej więcej takie samo, fabuła i świat odkrywane kawałek po kawałeczku z kilkoma umiejętnie rozmieszczonymi zdarzeniami potęgującymi zainteresowanie. Miałem pewne wątpliwości odnośnie wykorzystania dwóch najlepszych aktorów (Walkena i Turturro), bo ich wątek zapowiadał się sztampowo, na szczęście również w tym przypadku wszystko wypaliło - Irving dostał swoją motywację, a Barton Fink coś więcej do pokazania (możliwość wyjścia poza ramy lekko karykaturalnego służbisty). Aktorsko jest tu zresztą świetnie - Scott dostał idealną rolę pod siebie, Cherry nie okazał się ostatecznie jednowymiarowym, szablonowym grubasem strzelającym "śmisznymi" tekstami, ruda cieszy oko i dobrze gra, Arquette czasem była blisko przegięcia, ale koniec końców też dała radę. Bohaterem sezonu jest dla mnie Tillman - obłudnie uśmiechnięta twarz menedżera wyższego stopnia. O scenie tańca już tu (słusznie) wspominano, ja dodam wszechobecne szpliki wbijane w korpo i (absurdalny niekiedy) humor, chociażby animacja po wyrobieniu 100% normy. Komizm sytuacyjny prócz nadrzędnej funkcji dodatkowo pięknie dopełnia tego groteskowego, dziwacznego "klimatu". Co jednak najważniejsze - "sajfaj" jest tu niewiele i to z najbardziej interesującej mnie, ludzkiej strony; intrygujący przyczynek do akademickich dyskusji. A, zwroty akcji leciutko przewidywalne, aczkolwiek nie trafiłem z Walkenem jako ojcem Heleny i szefem Lumon.
7-8/10 za pierwszy sezon. Gigantyczny potencjał na rewelacyjny serial i równie wielka możliwość zrujnowania całości poprzez odpowiadanie na pytania. Już się obawiam, jak twórcy wyjaśnią największe tajemnice. W sumie to niech się nie śpieszą. Mogą nawet zapodać niedźwiedziem polarnym i dymem, finał Lost już przebolałem.
PS. Adam Scott był/jest chory czy po prostu tak "dziwnie" się starzeje?
PPS. Siostra Marka wygląda jak połączenie dwóch Olivii - Colman i wspominanej na samej górze Williams.
Severance od początku do końca konsekwentnie kroczy obraną ścieżką. Nigdzie się nie śpieszy, pozwala na spokojne wsiąknięcie w klimat i polubienie postaci, a równocześnie nie marnuje czasu. Sygnalizowanego przez Mentala znaczącego spadku jakości w środku sezonu nie uświadczyłem - prócz (rewelacyjnego) finału tempo było mniej więcej takie samo, fabuła i świat odkrywane kawałek po kawałeczku z kilkoma umiejętnie rozmieszczonymi zdarzeniami potęgującymi zainteresowanie. Miałem pewne wątpliwości odnośnie wykorzystania dwóch najlepszych aktorów (Walkena i Turturro), bo ich wątek zapowiadał się sztampowo, na szczęście również w tym przypadku wszystko wypaliło - Irving dostał swoją motywację, a Barton Fink coś więcej do pokazania (możliwość wyjścia poza ramy lekko karykaturalnego służbisty). Aktorsko jest tu zresztą świetnie - Scott dostał idealną rolę pod siebie, Cherry nie okazał się ostatecznie jednowymiarowym, szablonowym grubasem strzelającym "śmisznymi" tekstami, ruda cieszy oko i dobrze gra, Arquette czasem była blisko przegięcia, ale koniec końców też dała radę. Bohaterem sezonu jest dla mnie Tillman - obłudnie uśmiechnięta twarz menedżera wyższego stopnia. O scenie tańca już tu (słusznie) wspominano, ja dodam wszechobecne szpliki wbijane w korpo i (absurdalny niekiedy) humor, chociażby animacja po wyrobieniu 100% normy. Komizm sytuacyjny prócz nadrzędnej funkcji dodatkowo pięknie dopełnia tego groteskowego, dziwacznego "klimatu". Co jednak najważniejsze - "sajfaj" jest tu niewiele i to z najbardziej interesującej mnie, ludzkiej strony; intrygujący przyczynek do akademickich dyskusji. A, zwroty akcji leciutko przewidywalne, aczkolwiek nie trafiłem z Walkenem jako ojcem Heleny i szefem Lumon.
7-8/10 za pierwszy sezon. Gigantyczny potencjał na rewelacyjny serial i równie wielka możliwość zrujnowania całości poprzez odpowiadanie na pytania. Już się obawiam, jak twórcy wyjaśnią największe tajemnice. W sumie to niech się nie śpieszą. Mogą nawet zapodać niedźwiedziem polarnym i dymem, finał Lost już przebolałem.
PS. Adam Scott był/jest chory czy po prostu tak "dziwnie" się starzeje?
PPS. Siostra Marka wygląda jak połączenie dwóch Olivii - Colman i wspominanej na samej górze Williams.
17-04-2022, 15:15