Obejrzałem 6 sezonów w 3 dni.
Skala jest powalająca. Czy był tu o jeden sezon za dużo? W "Breaking bad" miałem jasne poczucie, że powinno być 1-2 sezonów mniej, ale tam była jedna, zwarta historia.
Tutaj mamy na dobrą sprawę... 4 historie? Które zarazem stanowią 4 akty całego serialu, będąc osobną opowieścią samą w sobie. 4 głównych bohaterów: Slippin' Jimmy, Charlie Hustle, Saul Goodman, no i wreszcie Gene Tankovic - a wszystkie one są podróżą do Jimmy'ego McGilla, z poprzemieszaną, pełną retrospekcji chronologią.
Czy całkowicie udaną? Nie jestem pewny. Finał serialu był nieco rozczarowujący, może zbyt oczywisty, trochę mało wiarygodny i aż nazbyt romantyczny. Fakt faktem koło się zamyka,
w swej samospełniającej się przepowiedni,
może przesadnej próbie wybielenia bohatera poprzez pokutę i wyznanie grzechów, z zamianą 7 lat więzienia na 86, dla jednego spojrzenia swej ukochanej? A może aż nazbyt obliczony na cios w trzewia, tak jakby wielka historia musiała się skończyć dla widza emocjonalnym kacem. Może twórcy nie mieli jaj, żeby takiemu protagoniście zafundować twist z happy endem?
...
Niemniej, w dobie efekciarskich i głupkowatych serialu, miło zobaczyć zwartą, spójną strukturę scenariusza mimo 6 sezonów, podczas gdy inne, nawet obiecujące, zdają się sypać już w pierwszym.
Szczególnie gdy drugą, zaraz za scenariuszem, siłą "Better Call Saul" jest fenomenalna obsada, gdzie spokojnie można wymienić z 10 wybitnych ról: Saul Goodman, Chuck McGill - który jest chyba głównym antagonistą serialu (a zarazem trudno nie przyznać mu po części racji), oczywiste nabytki z "Breaking Bad" czyli Mike i Gus, z epizodami Heisenberga, Jessego, Hanka (nadmieniłbym nawet Don Elladio), eksplodujący charyzmą Lalo Salamanca, który jest niczym Joker w realiach meksykańskich karteli, gość łączący charyzmę Saula, z intelektem Gusa i umiejętnościami bojowymi Mike'a... no i wreszcie tragiczny wątek Nacho Vargi i niespodziewanie tragiczny Howarda Hamlina. Plus bardzo mocny trzeci plan, który jeśli nie jest comic reliefem, to reflektuje na charakter jednej z głównych postaci.
Na pewno najprzyjemniej się oglądało część 1, z próbami wspinania się po szczebelkach kariery prawniczej i relacją braci.
Część 2 stanowiła bardziej backstory głównego bohatera, ok, ale bez fajerwerków.
Najwięcej emocji i napięcia było w części 3 - po wejściu do świata karteli, z drogą bez odwrotu i zbliżaniem się do początku "Breaking Bad".
4 część bywała już nudnawa, w swoich czarno białych barwach, była na dobrą sprawę jedną wielką podbudową pod smutne zakończenie.
Jako całość myślę że postawiłbym "Better Call Saul" na równi z "Breaking Bad". Może nieco mniej przebojowy (acz momentami dorównywał), ale z większą głębią psychologiczną i znacznie większą skalą opowieści.
Skala jest powalająca. Czy był tu o jeden sezon za dużo? W "Breaking bad" miałem jasne poczucie, że powinno być 1-2 sezonów mniej, ale tam była jedna, zwarta historia.
Tutaj mamy na dobrą sprawę... 4 historie? Które zarazem stanowią 4 akty całego serialu, będąc osobną opowieścią samą w sobie. 4 głównych bohaterów: Slippin' Jimmy, Charlie Hustle, Saul Goodman, no i wreszcie Gene Tankovic - a wszystkie one są podróżą do Jimmy'ego McGilla, z poprzemieszaną, pełną retrospekcji chronologią.
Czy całkowicie udaną? Nie jestem pewny. Finał serialu był nieco rozczarowujący, może zbyt oczywisty, trochę mało wiarygodny i aż nazbyt romantyczny. Fakt faktem koło się zamyka,
w swej samospełniającej się przepowiedni,
może przesadnej próbie wybielenia bohatera poprzez pokutę i wyznanie grzechów, z zamianą 7 lat więzienia na 86, dla jednego spojrzenia swej ukochanej? A może aż nazbyt obliczony na cios w trzewia, tak jakby wielka historia musiała się skończyć dla widza emocjonalnym kacem. Może twórcy nie mieli jaj, żeby takiemu protagoniście zafundować twist z happy endem?
...
Niemniej, w dobie efekciarskich i głupkowatych serialu, miło zobaczyć zwartą, spójną strukturę scenariusza mimo 6 sezonów, podczas gdy inne, nawet obiecujące, zdają się sypać już w pierwszym.
Szczególnie gdy drugą, zaraz za scenariuszem, siłą "Better Call Saul" jest fenomenalna obsada, gdzie spokojnie można wymienić z 10 wybitnych ról: Saul Goodman, Chuck McGill - który jest chyba głównym antagonistą serialu (a zarazem trudno nie przyznać mu po części racji), oczywiste nabytki z "Breaking Bad" czyli Mike i Gus, z epizodami Heisenberga, Jessego, Hanka (nadmieniłbym nawet Don Elladio), eksplodujący charyzmą Lalo Salamanca, który jest niczym Joker w realiach meksykańskich karteli, gość łączący charyzmę Saula, z intelektem Gusa i umiejętnościami bojowymi Mike'a... no i wreszcie tragiczny wątek Nacho Vargi i niespodziewanie tragiczny Howarda Hamlina. Plus bardzo mocny trzeci plan, który jeśli nie jest comic reliefem, to reflektuje na charakter jednej z głównych postaci.
Na pewno najprzyjemniej się oglądało część 1, z próbami wspinania się po szczebelkach kariery prawniczej i relacją braci.
Część 2 stanowiła bardziej backstory głównego bohatera, ok, ale bez fajerwerków.
Najwięcej emocji i napięcia było w części 3 - po wejściu do świata karteli, z drogą bez odwrotu i zbliżaniem się do początku "Breaking Bad".
4 część bywała już nudnawa, w swoich czarno białych barwach, była na dobrą sprawę jedną wielką podbudową pod smutne zakończenie.
Jako całość myślę że postawiłbym "Better Call Saul" na równi z "Breaking Bad". Może nieco mniej przebojowy (acz momentami dorównywał), ale z większą głębią psychologiczną i znacznie większą skalą opowieści.
23-10-2022, 14:06