Okrutna słabizna, ten nowy "Masmix".
Robi wrażenie takiego taniego dodatku prosto na DVD, dokręconego do trylogii nie wiadomo po co. Trochę tak jak czwarta część "Piratów z Karaibów", co też sprawiała wrażenie taniej, telewizyjnej produkcji, która po prostu dzieje się w tym samym świecie. Tak samo jest z tym dziadowskim "Matrixem". Wygląda po prostu ubogo. Może "telewizyjnie" to niewłaściwe słowo, bo widywało się już seriale tv zrobione z rozmachem. Nie tak jak to tutaj. Tak więc wizualnie to jak w przypadku czwartych "Piratów...". Ale "Piraci..." przynajmniej mieli nie taki najgorszy scenariusz (zaraz Gieferg wjedzie na pełnej i powie, że się nie znam i że czwórka "Piratów..." to zło bez żadnych pozytywnych stron). Nowy "Matrix" natomiast pod względem fabularnym to takie samo ubóstwo jak pod względem realizacyjnym.
Objawia się tu ten sam problem, jaki miały disnejowskie "Star Warsy" albo "Terminator: Dark Fate" - wygląda to jak film, na który nikt nie miał pomysłu. To jeden z tych przypadków, że przed obejrzeniem człowiek jeszcze nie przesądza. Myśli: "A może i da się dopisać do starej historii coś nowego i z sensem. Coś, co usprawiedliwi nakręcenie tej nowej części". Ale nie. Obejrzenie tych nowych wypocin sprawia, że na usta ciśnie się pytanie: "Po co?. Wręcz umacnia w widzu to poczucie, że stare "Matriksy" to skończona, kompletna historia, a te popłuczyny teraz to jakiś fanfic. Tak jakby ktoś obejrzał starą trylogię "Matriksa" i stwierdził: "No dobra, historia znalazła swój finał, wszystko się skończyło, ale żal mi Neo i Trinity. Dopiszę se epilog, że znowu żyją".
Cholera, nie wiedziałem, co tam scenarzyści wymyślą, żeby przywrócić Neo i Trinity. Czy to klony? A może świadomość oryginałów została cyfrowo skopiowana i wklejona do nowego "Matrixa"? Otóż nie. Wrażenie ubogości filmu potęguje też stawka, o którą wszystko się toczy. W starej trylogii to była wojna z maszynami! Obrona Zionu, ostatniego bastionu rasy ludzkiej! Walka o uwolnienie całej ludzkości z wirtualnej niewoli maszyn! Los całego świata, wszystkich ludzi - to była stawka! A jaka jest stawka w nowym filmie? To kolejna rzecz, która sprawia, że ten nowy film jest taki... błahy.
O właśnie! To jest najlepsze słowo, jakim mogę określić "Resurrections". Błahy film. Bez ciężaru, bez stawki, bez niczego. No i dlatego mam wrażenie, że stara trylogia to były prawdziwe "Matriksy", a ten nowy to taki jakby bieda-filmik, co mógłby zostać na szybko dokręcony jako dodatek do nowego wydania "Matriksów" z okazji jakiegoś jubileuszu. Jakieś "Wakacyjna przygoda Neo", czy coś w tym stylu. "Matrix" w wersji light.
W ogóle to zdumiewa mnie, że to najdłuższy film w serii, a jest w nim najmniej treści i najmniej się dzieje.
No i R-ki w ogóle nie widać na ekranie (niby jest trochę krwi, ale w pierwszym "Kapitanie Ameryce" było więcej), no ale to już w sumie matriksowa tradycja.
Scena po napisach to Himalaje żenady.
3/10
Robi wrażenie takiego taniego dodatku prosto na DVD, dokręconego do trylogii nie wiadomo po co. Trochę tak jak czwarta część "Piratów z Karaibów", co też sprawiała wrażenie taniej, telewizyjnej produkcji, która po prostu dzieje się w tym samym świecie. Tak samo jest z tym dziadowskim "Matrixem". Wygląda po prostu ubogo. Może "telewizyjnie" to niewłaściwe słowo, bo widywało się już seriale tv zrobione z rozmachem. Nie tak jak to tutaj. Tak więc wizualnie to jak w przypadku czwartych "Piratów...". Ale "Piraci..." przynajmniej mieli nie taki najgorszy scenariusz (zaraz Gieferg wjedzie na pełnej i powie, że się nie znam i że czwórka "Piratów..." to zło bez żadnych pozytywnych stron). Nowy "Matrix" natomiast pod względem fabularnym to takie samo ubóstwo jak pod względem realizacyjnym.
Objawia się tu ten sam problem, jaki miały disnejowskie "Star Warsy" albo "Terminator: Dark Fate" - wygląda to jak film, na który nikt nie miał pomysłu. To jeden z tych przypadków, że przed obejrzeniem człowiek jeszcze nie przesądza. Myśli: "A może i da się dopisać do starej historii coś nowego i z sensem. Coś, co usprawiedliwi nakręcenie tej nowej części". Ale nie. Obejrzenie tych nowych wypocin sprawia, że na usta ciśnie się pytanie: "Po co?. Wręcz umacnia w widzu to poczucie, że stare "Matriksy" to skończona, kompletna historia, a te popłuczyny teraz to jakiś fanfic. Tak jakby ktoś obejrzał starą trylogię "Matriksa" i stwierdził: "No dobra, historia znalazła swój finał, wszystko się skończyło, ale żal mi Neo i Trinity. Dopiszę se epilog, że znowu żyją".
Cholera, nie wiedziałem, co tam scenarzyści wymyślą, żeby przywrócić Neo i Trinity. Czy to klony? A może świadomość oryginałów została cyfrowo skopiowana i wklejona do nowego "Matrixa"? Otóż nie. Wrażenie ubogości filmu potęguje też stawka, o którą wszystko się toczy. W starej trylogii to była wojna z maszynami! Obrona Zionu, ostatniego bastionu rasy ludzkiej! Walka o uwolnienie całej ludzkości z wirtualnej niewoli maszyn! Los całego świata, wszystkich ludzi - to była stawka! A jaka jest stawka w nowym filmie? To kolejna rzecz, która sprawia, że ten nowy film jest taki... błahy.
O właśnie! To jest najlepsze słowo, jakim mogę określić "Resurrections". Błahy film. Bez ciężaru, bez stawki, bez niczego. No i dlatego mam wrażenie, że stara trylogia to były prawdziwe "Matriksy", a ten nowy to taki jakby bieda-filmik, co mógłby zostać na szybko dokręcony jako dodatek do nowego wydania "Matriksów" z okazji jakiegoś jubileuszu. Jakieś "Wakacyjna przygoda Neo", czy coś w tym stylu. "Matrix" w wersji light.
W ogóle to zdumiewa mnie, że to najdłuższy film w serii, a jest w nim najmniej treści i najmniej się dzieje.
No i R-ki w ogóle nie widać na ekranie (niby jest trochę krwi, ale w pierwszym "Kapitanie Ameryce" było więcej), no ale to już w sumie matriksowa tradycja.
Scena po napisach to Himalaje żenady.
3/10
Życie to nie tylko filmy, więc prowadzę sobie blog o książkach:
https://mowisietrudno.blogspot.com
https://mowisietrudno.blogspot.com
24-12-2021, 14:13 (Ten post był ostatnio modyfikowany: 25-12-2021, 00:54 przez al_jarid.)