Star Treki różnej maści
#61
AI wygenerowała takie coś:





Odpowiedz
#62
No i jednak trzeci sezon Picarda został zaaprobowany przez redlttermedia, jako pierwsza odrębna od TNG produkcja z ekipą z Enterprise-D.



Póki co staram się nadrabiać, ale z przyczyn zawodowych pewnie obejrzenie całości przeciągnie się do maja.

Odpowiedz
#63
Ale Mike już zaczyna wkurwiać tym żartem ze Strange New Worlds obejrzał pół pilota i wrzuca za każdym razem 5 sekundowe klipy (te same) by poprzeć swoje zdanie, że SNW ma złe, modernistyczne dialogi, przy czym przyznaje, że w Picardzie też takie są...

Odpowiedz
#64
Po trzecim sezonie Picarda - wow, nie można było tak od razu, tj. z szacunkiem dla TNG i postaci. Serio trzeci sezon to jakaś totalna abominacja od kurtzmanowego treka. Jasne, że jedzie na nostalgii itp. ale do cholery serial nazywa się Picard i nie można było inaczej. Co więcej te wszystkie wstawki i trekowe smaczki były po prostu idealnie wpasowane w fabułe, aż żal, że Matalas dopiero teraz wziął się za Treka, bo facet go po prostu czuje - widać to w każdej scenie i dialogu. Ostatnia scena mimo, że zerżnięta z All good things (ostatni odcinek TNG) to idealne zakończenie dla historii ekipy z TNG, której nie dał nam "Star Trek:Nemesis". Każda postać otrzymuje swoje pięc minut, i da się wyczuć, że to starsza wersja tej z TNG (lub Voyagera), naprawdę miło spędziłem czas, a szczerze mówiąć nie oglądałem dwóch pierwszych sezonów z wyjątkiem pierwszych odcinków i recenzji rlm.

Co więcej Matalas sprawił, że Rafi nie jest już tak irytująca, a Jack to bardzo dobra postać a nie żaden mcguffin. Scena-epliog z Q to niezły fuck pokazany w stronę Kutrzmana. Teraz po prostu trzymam kciuki za Star Trek:Legacy.

Odpowiedz
#65
Premiera drugiego sezony Strange New Worlds za mną. Serial póki zdaje się trzymać w miarę stabilny poziom, czegoś co stoi nieco wyżej od osławionego Discovery.

Historia z grupką ekstremistycznych byłych żołnierzy Klingonów i Federacji pasowałaby idealnie do Enterprise'a z Bakulą, zwłaszcza jego czwartego sezonu. Niemniej szczegóły są jakby to ująć nieco chropowate. Oczywiście dalej eksploatują wątek emocji Spocka, co robi z niego zupełną inną postać niż znaną z TOS, a bliższą tej z Treków Abramsa. I w sumie jest to cholernie nudne, bo temat ten jest już wałkowany od dekad i nic nowego nie da się w nim powiedzieć. Pomysł ze Spockiem jest po prostu wymęczony i szkoda Ethana Pecka, który gra tą postać. Niestety póki co zdaje się, że wątki okołospockowe będą królować w tym sezonie.

Druga sprawa - w tym odcinku po zniknięciu Pike'a na statku (poza doktorem i Spockiem) jest brak mężczyżn. Same kobiety, nawet gdy odnajdują rodziców dziewczynki z odcinką z Gornem z poprzedniego sezonu to dwie babki :P Jadąc zaś po mentalowemu po zniknięciu Pike'a brak jest białych mężczyzn w fabule odcinka (Spock to kosmita, a randoma z kontroli statku z jedną linijką tekstu nie liczę). Wygląda tp dosyć kuriozalnie zwłaszcza, że załoganci statku podobnie jak w pierwszym sezonie są jacyś tacy... drobniutcy, jak nastolatkowie. Dziwnie to wygląda po prostu. Po trzecim sezonie Picarda widać jednak, że do castingu można było podejść w bardziej wyważony sposób.

W ostateczności odcinek oceniam: 6/10. Nic specjalnego, ale można obejrzeć.

BTW czemu z Gorna zrobili ksenomorfy z Alien Covenant w poprzednim sezonie?

Odpowiedz
#66
Ja jeszcze przed premierą, powiem tylko, że o ile nie mam nic przeciwko Peckowi, o tyle o wiele bardziej lubię Quinto jako Spocka, który wydaje się po prostu młodszym Nimoyem, co nie dziwi, bo był przez niego prowadzony jużod 2009, więc miał wskazówek co nie miara.

Odpowiedz
#67
Peck jako Spock jest spoko ;) Po prostu wydaje się, że scenarzyści piszą tą postać od nowa, pozbawiając ją jej charakterystycznych cech, przez co trudno mi uwierzyć, że to ten Spock co w TOS. Ze Spockiem Quinto bylo podobnie, tylko miało to uzasadnienie w fabule, plus Quinto faktycznie miał w sobie coś z młodego Nimoya, zwłaaszcza w Star Trek:Beyond.

Odpowiedz
#68
Po seansie kolejnych odcinków.

S02E02. "Ad Astra per Aspera"

Chin-Riley pierwsza oficer na Enterprise zostaje postawiona przed sądem z uwagi na to, że jest genetycznie ulepszona i zataiła to by dostać się do Gwiezdnej Floty. Oczywiście po wojnach eugenicznych genetyczne ulepszenia są zakazane, niemniej Chin nie chciała już żyć w ukryciu. Ogólnie odcinek taki sobie, niby o tolerancji, samoidentyfikacji itp. ale czegośc w nim zabrakło.

"Measure of Man" z TNG zjada go na śniadanie, chociażby ta scena:

https://www.youtube.com/watch?v=SRcKt4PP0yM&pp=ygUUc3RhciB0cmVrIGRhdGEgdHJpYWw%3D

S02E03. "Tomorrow and Tomorrow and Tomorrow"

La'an cofa się w czasie do początku XXI wieku aby zapobiec wydarzeniom, które uniemożliwą powstanie Federacji Zjednoczonych Planet. W podróży towarzaszy jej nikt jak sam James T. Kirk (co prawda z innej linii czasu).

Odcinek całkiem spoko, może nie najlepszy, ale oglądało mi się go całkiem przyjemnie. La'an to całkiem dobra postać a wyrwanie jej z Enterprise i sparowanie z Kirkiem wyszło całkiem dobrze, plus widać chemię między postaciami. Nieco wytłumaczono zamieszanie z główną linią czasu jako skutek temporalnej zimnej wojny.

Odpowiedz
#69
Ja pierdoleeee...

Trafiłem na to przypadkiem i nie wiem czy zaczynać oglądać drugi sezon, nie znam kontekstu, ale jak słyszę te auto tune srakę i widzę twerk to mnie chuy bierze...


Odpowiedz
#70
No ja sie zatrzymałem po 4 odcinkach, bo za dużło żłej postmoderny wjechało. Trzeci sezon Picarda to to nie jest, a wszystko wygląda jak jakaś kolorowa sraka dla tiktokerów (ale odcinek z alternatywnym Kirkiem był akurat spoko). Kurtzman i spółka to najgorsze co się przytrafiło Trekowi...

Odpowiedz
#71
S02E04. "Among the Lotus Eaters"

Jakoś się przemogłem i wróciłem do SNW. Odcinek nawet ciekawy, z historą rodem ze wcześniejszych inkarnacji trekowych seriali.

Enterprise zostaje wysłany na planetę Rigel VII, miejsce wcześniejszej, nieudanej misji. Asteroidy otaczające planetę emitują promieniowanie, które sprawia, że ​​ludzie zapominają, kim są. Pike, La'an i M'Benga odkrywają, że Zac Nguyen, uznany za zmarłego podczas poprzedniej misji, stał się despotycznym władcą, który narzucił system kastowy, w którym okoliczni mieszkańcy każdej nocy tracą pamięć, ale on i jego strażnicy nie. Nasza trójka traci pamięć i staje się robotnikami.

Jak widać historyjka to klasyczny trek, niestety sposób przedstawienia opowieści traci przez zbędne rozciągnięcie metrażu do 57 minut (z napisami ofc). Przez to scenarzyści niepotrzebnie wydłużają niektóre wątki. Jednak siła wcześniejszych seriali tkwiła między innymi w czasie trwania odcinka, który (bez reklam oczywiście) trwał nie dłużej niż 45 minut (50 w przypadki TOS-a) i w tym czasie dało zawrzeć się nie tylko intrygujcy pomysł (np. 25 odcinek piątego sezonu TNG "The Inner Light") ale też dobrą akcję. W ostateczności więc daje mu tak 6,5 na 10.

Odpowiedz
#72
Dziś 39 przedrocznica pierwszego lotu warp. W dniu 5 kwietnia 2063 dojdzie do pierwszego kontaktu z obcą rasą ;)

Ostatnio odechciało mi się oglądać więc zacząłem czytać trochę oryginalnych powieści, których akcja toczy się w czasie oryginalnej serii - nie powiem z jednej strony widać ograniczenia narzucone przez fakt odtwórczości autorów, z drugiej jednak pomysły w nich przedstawione świetnie sprawdziły by się na ekranie tv, zamiast tego co serwuję np np. ST Discovery (notabene dzisiaj premiera piątej [!] serii - and i just don't care).

Po zakończeniu w 1969 r. emisji oryginalnego „Star Treka” a przed premierą filmu „Star Trek: The Motion Picture” (1979) jedna z najpopularniejszych w ostatnich kilkudziesięciu latach franczyz science fiction znalazła się w dziwnym miejscu. Pomimo tego, że stacja NBC skasowała serial z powodu słabych wyników oglądalności, jego powtórki emitowane na lokalnych amerykańskich stacjach telewizyjnych nie tylko udowodniły, że przyciąga on jednak sporą rzeszę widzów, ale nadal ma telewizyjny i kinowy potencjał. Ten marketingowy potencjał został też szybko dostrzeżony przez wydawnictwo Bantam Books, które od 1967 r. wydawało adaptacje scenariuszy „Star Treka” pióra Jamesa Blisha (1925-1975). Skoro zaś póki co, nie można było liczyć na przygody załogi USS Enterprise na telewizyjnym ekranie (z wyj. „Star Trek: The Animated Series” z l. 1973-1974) perypetie statku Zjednoczonej Federacji Planet przeniosły tymczasowo jedynie się na karty papieru.


Poniżej recki dwóch powieści.

[Obrazek: 347598751_6684146688308461_6500226155799...e=66161169]

„The Starless World” Gordona Eklunda (ur. 1945) z 1978 r. opisuje misję Enterprise, który udaje się do centrum Galaktyki, celem monitorowania zauważonej tam niedawno obecności Klingonów. W trakcie wyprawy załoga Enterprise napotyka pochodzący z zaginionego statku USS Rickover prom kosmiczny z jedną osobą na pokładzie. Cudownie ocalony to Thomas Clayton były kolega kapitana Kirka z czasów Akademii Gwiezdnej Floty, który zniknął po tym gdy został z niej wyrzucony za oszustwo. Rozbitek jest roztrzęsionym wrakiem człowieka, przeświadczonym o tym, że jest prorokiem bóstwa zwanego Ay-nab. Krótko po tym Enterprise napotyka na swojej drodze ogromną planetę, która okazuje się sferą Dysona zbudowaną wokół małej gwiazda. Według Claytona ta gwiazda to Ay-nab, który teraz ściąga do wnętrza sfery Enterprise, gdzie ten zostaje unieruchomiony na okołosłonecznej orbicie. Sfera tymczasem zmierza ku czarnej dziurze, a Kirk musi wymyśleć jak może wydostać się z pułapki…

Książka jest napisana, sprawnym rzemieślniczym stylem, i stanowi może nie tyle pełnoprawną powieść co przerobiony na nią scenariusz odcinka serialu. Da się to zauważyć w schemacie akcji, od jej zawiązania, przez rozwinięcie i zakończenie. Widać, że autor musiał się nieco ograniczyć w trakcie pisania by wpasować się w znaną widzom/czytelnikom formułę. Ucierpiał na tym ciekawy koncept świata położonego w sferze Dysona, który przywodzi na myśl Pierścień Larry’ego Nivena. Ogromna, niezbadana powierzchnia zostaje w praktyce sprowadzona do jednej wioski zamieszkanej przez tubylców czczących swojego boga-gwiazdę Ay-naba, który kieruje ich ku zagładzie. Wielka szkoda, bowiem Eklund w 1970 został razem ze swoim współautorem Gregorym Benfordem laureatem nagrody Nebula za opowiadanie „If the Stars Are Gods?”, więc można było liczyć na nieco więcej. Niemniej jeśli ktoś lubi uniwersum Star Treka warto zapoznać się z książka, która powstała przed ustaleniem ściślejszego kanonu. Ot taka pulpowa przygoda w starym stylu.

[Obrazek: 434748209_7654587784597675_8584639278339...e=661607F7]

Joe Haldeman (ur. 1943) swoją sławę jako pisarz science fiction zawdzięcza głównie nagrodzonej Hugo, Nebulą oraz Locusem powieści „Wieczna wojna” („The Forever War”) z 1974 r. będącej ciekawą polemiką z „Żołnierzami kosmosu” („Starship Troopers”) Roberta A. Heinleina z 1959 r. Niemniej Haldeman nie ograniczył się w swojej literackiej karierze tylko do tej jednej książki. W. latach siedemdziesiątych, krótko po sukcesie „Wiecznej wojny” podjął on współpracę z wydawnictwem Bantam Books, które posiadało wtedy licencję na wydawanie książek z uniwersum Star Treka. Początkowo chodziło zasadniczo o adaptację scenariuszy oryginalnej serii z l. sześćdziesiątych, z czasem jednak zaczęto wynajmować autorów do napisania nowych – niezależne od telewizyjnego serialu powieści. Za linię wydawniczą Star Treka był w Bantam odpowiedzialny Frederik Pohl (1919-2013), który traktował ją nieco po macoszemu. Zapytany przez Haldemana, kto jest obecnie odpowiedzialny za pisanie nowych powieści z uniwersum odpowiedział krótko „Ty jesteś!”. W ostateczności Haldeman podpisał kontrakt na dwie książki ze świata Star Treka.

Pierwsza z nich to wydana w 1977 r. „Planet of Judgement”. Podczas rutynowej misji do Akademii Gwiezdnej Floty czujniki USS Enterprise wykrywają obecność w przestrzeni kosmicznej samotnej planety, wokół której krąży słońce nie większe od ziarnka grochu – jest to zjawisko niemożliwe do wyjaśnienia żadnym znanym prawem naukowym. Zakładając, że gwiazda i planeta jest sztucznym tworem, na powierzchnię planety zostaje wysłana drużyna zwiadowcza, która zostaje tam uwięziona. Spock prowadzi misję ratunkową, która też zostaje uwięziona. Ponieważ dwóch członków załogi nie żyje i nie może skontaktować się z Montgomerym Scottem na mostku Enterprise, kapitan Kirk musi stoczyć bitwę, aby rozwiązać zagadkę planety, którą Spock nazywa Anomalią – gdzie nie działa żaden sprzęt i nie ma zastosowania żadna z ich wiedzy naukowej… miejsca, która nie może istnieć…

Powieść ma bardzo interesujący pomysł wyjściowy i początkowo znacząco odbiega od utartych w Star Treku schematów. Przede wszystkim widać, że Haldeman stara się w logiczny sposób przedstawić misję drużyny zwiadowczej oraz misji ratunkowej kierowanej przez Spocka. Autor jako weteran konfliktu w Wietnamie, notabene odznaczony Purpurowym Sercem, w umiejętny sposób przemyca do powieści problemy związane ze zwiadem i logistyką. Nie oszczędza też czytelnika przed nieco krwawymi rozwiązaniami fabularnymi, których nie uświadczymy w serialu telewizyjnym. Niestety druga część powieści nieco odstaje od jej początku i sprawia wrażenie nieco narzuconej przez reguły franczyzy. Nie zmienia to jednak faktu, że Haldeman wniósł do świata wykreowanego przez Gene’a Roddenberry’ego nieco realizmu i świeżości.

Po latach od wydania „Planet of Judgement” autor wyznał, że napisał ją, aby zgłębić możliwości pisania, gdy wszystkie „postacie są już znane czytelnikom”, ale nie spodziewał się, że napisze drugą. W wywiadzie z 2016 r. Haldeman powiedział, że pomimo chęci pisania dla startrekowego uniwersum, nie czuł, że na dłuższą metę mógłby dostosować się do procesu pisania fikcji powiązanej z istniejącą już franczyzą. Pomimo tego książkę czytało mi się nad wyraz dobrze - nie jest to może literatura ambitna, ale sprawdza się idealnie jako nieco pulpowa przygodówka science fiction.

Odpowiedz

Digg   Delicious   Reddit   Facebook   Twitter   StumbleUpon  








Użytkownicy przeglądający ten wątek:
1 gości