Krótka piłka, czyli mini-recenzje
Corn - oh shit, what? Ekstra. Zaraz załączam :D Choc nie wiem ile wytrzymam Lexi Alexander. Edit: a ty mowisz o Punisherze - myslalem, ze za Hooligans, lol. :D

(22-07-2021, 10:48)nawrocki napisał(a):
Cytat:ale w moim liceum swego czasu był kultowy wsrod chłopaków.
Hooligans plus Święci z Bostonu, 13. dzielnica i 8 mila. Z polskich oczywiście Czas Surferów. Zestaw filmów małego gimnazjalisty.
O to, to, choć 8 mila akurat chyba nie. Przede wszystkim 8 mila to naprawdę dobry film. :) Ja wtedy odkrywalem KMF, gdzie juz wtedy wysmiewano GSH i proponowano Football Factory zamiast tego, wiec tak tez polecalem ludziom. ;)

Odpowiedz
King-deom: A-sin-jeon (2021), czyli Kingdom, Ashin of the North, czyli filmowy odcinek specjalny netfliksowego serialu o żywych trupach w czasach średniowiecznej Korei. Rzecz tak bardzo odmienna od serialu, a jednocześnie ściśle z nim związana. Niby dalej mamy motyw kwiatków, które mają dziwaczną moc wskrzeszania i zawirowania polityczne, ale tym razem nie jest to na pierwszym planie. To wszystko stanowi tylko tło, mocno zarysowane, ale jednak tylko tło; najważniejsza jest właśnie historia Ashin, dziewuchy, która po prostu się chce zemścić na oprawcach i nie spocznie na laurach póki nie dopnie swego :) i chociaż to brzmi jak typowe koreańskie kino zemsty, to znowu, niby tak, a jednak nie do końca. Dziwna rzecz, o, ale się nie dłuży, ogląda się przyjemnie, a jak komuś podobał się serial, to pewnie i z filmu będzie zadowolony. 7/10.

Odpowiedz
Ashin to ta panna z końcówki drugiego sezonu?
W sumie zapomniałem o Kingdom przy okazji plebiscytu, a to ścisły top Netflixa. Jest akcja, jest rozmach, wszystko jest.

Odpowiedz
Tak, to ona. Film można uznać za prequel w pewnym sensie :)

Odpowiedz
Jolt (2021)



Tjaaaa....
Co by tutaj powiedzieć o tym filmie, hmm...

Spotykałem się z określaniem jako komedia, porównywaniem do "Johna Wicka" czy "Adrenaliny"..

Hmmmm....
No, nie.

Humor jak się pojawia jest bardzo dobry ale jest tego sporo za mało aby uznać to za komedię. Scen akcji/walk jest mało, nie powalają a Beckinsale korzysta z dublerki. Dupa a nie "kino akcji".
Styl jest bardzo "komiksowy" (także "wyjaśnienia" na temat głównej bohaterki), fabuła pretekstowa. I niestety cierpi przez wyraźne ustawianie tego pod rozkręcenie jako nową serię (jeśli nie universum :) I szczerze mówiąc wydaje mi się że Beckinsale jest już za stara na rozkręcanie serii "Selena bis".

Powiedzieć że to jest "film feministyczny" to jest nic nie powiedzieć :p
Uj :p

Co na plus.. Na plus aktorzy i wygrywanie relacji między postaciami. A nawet łamanie wizerunku. Jai Courtney jest świetny na początku filmu jako sympatyczny, nieco fajtłapowaty księgowy, nieoczekiwanie bardzo fajnie wypadają z Beckinsale jako ekranowa para - mimo ze jest na to tylko chwila. W zasadzie okazało się że gdyby nakręcono ten film jako komedię romantyczną z tymi aktorami - to.. bardzo dobrze by to wyszło. Chyba nawet lepiej :p
Jest Tucci, Cannavale. Mają fajne scenki z główną bohaterką, to naprawdę "zażera". Jest Susan Sarandon. I Beckinsale jest naprawdę niezła tutaj. Ma też chyba nowego "majstra od twarzy" bo wygląda bardzo dobrze acz nie sposób nie zauważyć że unikają pokazywania jej w normalnym, dziennym świetle :p

Oglądało mi się całkiem nieźle ale w sumie tylko dzięki aktorom i chemii między nimi. No i temu udanemu humorowi. Takie.. 6,5/10.

Ale sporo ludków nabije ten film na pal i podpali aby gorzał żywcem widny z daleka ^^
I naprawdę jest za co, niestety.

Odpowiedz
Gunpowder Milkshake (2021)

Sam, płatna zabójczyni, chce dopaść grupę, którą wydała na nią wyrok śmierci. Kolejny z kobiecych akcyjniaków w którym laski piorą facetów po pyskach i nawet podobała mi się ta feministyczna wersja Johna Wicka połączona z kinem w stylu, no nie wiem, może Roberta Rodrigueza. Więc film jest mocno przestylizowany, kolorowy, z dużą dawką czarnego i przegiętego humoru, też w scenach akcji, w których faceci giną czasami w totalnie absurdalny sposób. A każdy z facetów w tym filmie, w tym wyszkoleni zabójcy, gangsterzy to są totalne nieudaczniki, łajzy, czasami sami się załatwiają, kobiety nic nie muszą robić. Nie ma żadnej pozytywnej postaci wśród facetów. Była towarzyszka Doktora Who, Karren Gillan, całkiem dobrze sobie poradziła w głównej roli, widać że nauczyła się walczyć. A na drugim planie sporo fajnych nazwisk, jak Angela Bassett, Michelle Yeoh, Lena Headey, Paul Giamatti, Carla Gugino, choć większość nie ma co grać. Ocena: 6/10.

The Hitman's Wife's Bodyguard (2021)

Nie pamiętam nic z jedynki, czyli Bodyguarda Zawodowca (zaskoczenie, bo sprawdziłem i dałem 8, nie pamiętam by aż tak mi się podobał), ale Bodyguard i żona zawodowca to słaby film. Większość aktorów albo za bardzo szarżuje, albo jedzie na autopilocie, jak Ryan Reynolds i Samuel, którzy grają to co zawsze. Banderas gra typowego złego Banderasa, a Salma Hayek to wulkan energii, gra kobiecą wersję Jacksona, strzela, facetów bije, wkurzona chodzi non stop, krzyczy,  fuckami rzuca, o seksie gada. No i super wygląda.

Jest to już drugi albo trzeci nowy film Salmy, jaki ostatnio obejrzałem, w którym aktorka żartuje ze swojego biustu, ciągle o nim gada, chwali się nim, jej biust odgrywa istotną rolę w filmie, jest jednym z bohaterów, ale aktorka wypadła tragicznie, jest nieznośna w tej roli. A żałowałem że jej tak mało było w jedynce, w czasie seansu żałowałem, że jej tak dużo. No i się zastanawiam czy kiedyś Salma miała jakąś dobrą role. Pamiętam, że u Rodrigueza w Desperado i w scenie tańca w Od Zmierzchu do Świtu była dobra, ale to były role, w których dużo robiła jej uroda i charyzma. Za wiele się nie musiała nagrać, ale poza tym, to nawet nie pamiętam jak wypadła w np. Fridze, a to chyba była taka rola gdzie miała coś do zagrania, a nie tylko polegano na urodzie aktorki.

No i jest też 90- letni Freeman, więc jak zaczął się bić w końcówce to przebił Liama Neesona przeskakującego płot w wiadomym filmie. Choć jego bohater mówi, że jest stary, więc są tego twórcy świadomi. Szkoda aktorów (jest też Frank Grillo w roli agenta i Richard E. Grant w epizodzie nawalonego gościa na imprezie), na tak słaby film. Może jeden żart mnie nawet rozbawił, dokładnie ostatni, gdy okazało się, że żona Jacksona postanowiła w wyniku wydarzeń  zaadaptować Reynoldsa co wkurzyło Reynoldsa i Jacksona (choć przez chwilę miałem z tym problem, bo aktorka na swoje lata nie wygląda, żeby grać mamę Reynoldsa). Ocena: 4/10.

Blood Red Sky (2021)

Kolejny z horrorów na Netflixie po włoskim filmie i serii Fear Street. Cierpiąca na tajemniczą chorobę kobieta musi ujawnić swój sekret, gdy terroryści próbują przejąć samolot, którym podróżuje ona ze swoim synkiem. A tą tajemniczą chorobą jest wampiryzm. Trailery ujawniają od razu kim jest bohaterka, a film też długo się nie kryje kim jest Nadja, w którą świetnie się wcieliła Peri Baumeister. Tworzy duet z synkiem, Eliasem, któremu się kibicuje. Mimo charakteryzacji aktorka stworzyła dobrą rolę i film nawet potrafi w paru miejscach wywołać emocje. Zresztą nie tylko oni ale też reszta obsady, czyli pozostali pasażerowie i terroryści sprawdzają się w swoich rolach.

Część bohaterów się lubi (zwłaszcza jednego, który zaprzyjaźnił się z dzieciakiem), innych nienawidzi, jak np. jeden z terrorystów psycholi, którego nawet jego ekipa najlepiej by się pozbyła, ale też pasażerowie wkurzają swoim zachowaniem. A na drugim planie pojawiają się Graham McTavish i Dominic Purcell, co mnie zaskoczyło bo to jest niemiecki film.

Jest to udany miks kina sensacyjnego o terrorystach z krwawym horrorem o wampirzycy w samolocie (ale wampiry bliższe tym z Miasteczka Salem, tzn przypominają mi tego głównego wampira z filmu wg Kinga). Jest sporo głupotek, ale od początku film ma tak szybkie tempo, tyle się dzieje, że nie ma czasu na zastanawianie się nad logiką wydarzeń. Jak na bezpretensjonalne i krwawe kino klasy B to całkiem niezła rozrywka na której się nie nudziłem, a nawet były emocje, czym mnie film zaskoczył najbardziej, że są budowane relacje między bohaterami, dzięki czemu kibicowałem mamie z synkiem i innym, tym dobrym, a złych to chciałem by skończyli jak najgorzej. A raczej w takich filmach emocje nie są najważniejsze i choćby dlatego film uważam za zaskakująco miłą niespodziankę. Ocena: 6/10.

A co do specjalnego odcinka Kingdom o bohaterce, która pojawiła się w ostatniej scenie drugiej serii, to dobra rzecz. Świetnie rozwinęli postać, aktorka miała co grać. No i są chamówy, które niby nie powinny mnie zaskoczyć, bo Kingdom to trochę taka koreańska Gra o Tron, a też sporo oglądam azjatyckiego kina, więc wiem że się nie cackają z bohaterami i widzami, a mimo tego w kilku momentach, zwłaszcza w wątku z ojcem, zrobiło mi się gorąco. Udana geneza nowej postaci, którą polubiłem, i tego jak doszło do epidemii. Jedynie ponarzekam na słabe efekty specjalne zwierzaków, zwłaszcza tygrysa. Wątek z nim był spoko, choć nic oryginalnego, jeśli widziało się np. Daeho od scenarzysty "Widziałem Diabła".



Interesujące wprowadzenie pod 3 sezon, choć szkoda, że nie dali na koniec napisu - 3 sezon już niedługo. Bo zakładam że będzie skoro zrobili tego spinoffa. Ocena: 7/10.

Odpowiedz
Tomorrow War

Dorzucę swoje trzy grosze. Film jest takim typowym głupiutkim blockbusterem ze strzelaniem, wybuchami, dzielnym wojakiem, Murzynem w roli komediowej postaci pobocznej i w ogóle odhaczono wszystko, co miało być odhaczone. Nie zabrakło typowych głupot takich popcornowych filmów, ale ogląda się bez bólu i jakąś tam rozrywkę zapewnia.

Kilka przemyśleń (mogą być spoilery):

- Jak Pratt z córką oglądają mecz na początku, to wygląda, jakby tę scenę robił ktoś, kto nigdy nie widział żadnego meczu na oczy, ewentualnie oglądał jakiś jako dziecko i próbował przywołać z pamięci zamglone wspomnienia. Może Amerykanie rzeczywiście nie interesują się piłką nożną i tutaj po prostu wyobrazili sobie, jak taki mecz może wyglądać, no ale mogli jednak po prostu spytać kogoś, kto się jakoś orientuje. W każdym razie mecze tak nie wyglądają. Piłkarz dostaje podanie po rzucie rożnym i biegnie przez całe boisko do bramki przeciwnika - puste boisko, bo na ten rzut rożny obie drużyny głupio zebrały się w całości pod jedną bramką. I podczas tej samotnej szarży w stronę bramki przeciwnika, realizator pokazuje tę akcję aż z czterech (!) różnych ujęć - w tym z ujęcia z kamerą zza pleców, podążającą za zawodnikiem, czyli takiego ujęcia, które nie zostało zastosowane w żadnej transmisji z meczu nigdy. Wygląda na to, że mistrzostwa w Katarze będą przełomowe pod względem techniki transmisji. Ale jeżeli rzeczywiście realizatorzy będą zmieniać co sekundę ujęcie, to będzie to bardzo rozpraszające :)

- Ludzie z przyszłości każą Prattowi zdjąć koszulkę, żeby założyć mu jakieś ustrojstwo na rękę. Sensu w tym nie ma za wiele, no ale wiadomo, w każdym filmie musi być obowiązkowa scena, w której bohater pod byle pretekstem eksponuje gołą klatę. Seksizm i uprzedmiotowianie mężczyzn tak bardzo.

- Ludzie z przyszłości nie powiedzą, jak wyglądają stwory, bo wtedy nikt by nie chciał z nimi walczyć. I to w sytuacji, kiedy ci wybrani do walki i tak nie mają nic do gadania.

- Jak to w ogóle wyglądało? Przybywają ludzie z przyszłości i mówią: "Musicie nam pomóc w naszej wojnie", a rząd USA na to: "Jasne, spoko, skoro tak mówicie, to od tej pory możecie sobie wybierać spośród naszych obywateli ludzi jakich chcecie i oni będą mieli obowiązek walczyć"?

- Córka Pratta mówi, że stwory rozmnożyły się w błyskawicznym tempie. Mówimy o gatunku, w którym samice występują ZNACZNIE RZADZIEJ niż samce. Jakoś mi to sobie trudno wyobrazić. Wydaje mi się, że gatunek o takich proporcjach płci miałby właśnie problem z szybkim mnożeniem się.

- Uwaga, spoiler z zakończenia: przez pół filmu córka Pratta opracowuje truciznę, która ma zapewnić ludziom zwycięstwo, a koniec końców to się na niewiele przydaje, bo Pratt i spółka wysadzają potwory, a wygląda, że i samicę daliby radę ubić bez niej.

- Mam wrażenie, że koncepcja czasu i podróżowania poprzez niego to w tym filmie jeden wielki bałagan. Generalnie jeśli chodzi o podróż w czasie, to wydaje mi się, że można podejść do tematu na dwa sposoby. Model nr 1 jest taki, że mamy zamkniętą czasową pętlę, jak w pierwszym "Terminatorze" - nie można w zasadzie nic zmienić, bo cokolwiek zrobisz, przenosząc się w przeszłość, to już to i tak zrobiłeś, no bo to w końcu przeszłość. Model nr 2 - można cofać się w przeszłość i wprowadzać zmiany - historia wtedy obiera inny kurs, jakby skręcała w alternatywną ścieżkę (jak w "Star Treku" Abramsa). Oba podejścia akceptuję, pod warunkiem, że są konsekwentne. Niestety filmowcy często łączą oba te modele i wtedy rzecz nie ma sensu. Jak w "Deja vu" z Washingtonem. Albo w "Terminatorach" - pierwsza część to model 1, zamknięta pętla, ale "Dzień sądu" to model 2 - przyszłość nie jest nieuchronna, można zadziałać i zmienić bieg wydarzeń.

I teraz tak, wydaje się, że koncepcja w "Tomorrow War" opiera się na modelu nr 2. Że jeśli podejmie się odpowiednie działania w teraźniejszości, to to, co nasz bohater ogląda w przyszłości, nie musi się wydarzyć. Tylko przy takim założeniu działania bohaterów w trzecim akcie filmu mają jakikolwiek sens. Zresztą również córka Pratta w to wierzy - że można zmienić tę przyszłość, działając w przeszłości. Przecież dlatego każe mu wrócić do przeszłości z opracowaną przez siebie trucizną.

No i jest jeszcze kwestia ludzi wybieranych do skoku w przyszłość. Wybierani są ci, którzy za trzy dekady już i tak by nie żyli, bo np. w międzyczasie zginęli w wypadku czy zmarli na raka. Ale część z tych ludzi ginie w przyszłości walcząc z potworami. I teraz pytanie: czy ludzie z przyszłości mają w swoich kartotekach, kto z tych ludzi zginął w tej wojnie? Czy wiedzą, kto umrze walcząc z bestiami? No chyba nie. Chyba to jest tak, że ci ludzie (rekruci) przeżyli normalnie swoje życie w, powiedzmy, pierwszym wariancie linii czasowej, i dopiero teraz, cofając się w przeszłość, ludzie z przyszłości spowodowali powstanie alternatywnej ścieżki czasu, powodując, że teraz historia potoczy się inaczej (nie wiedzą więc, kto z rekrutów zginie w wojnie, a kto przeżyje - bo te wydarzenia dzieją się dopiero teraz po raz pierwszy).

Ale w takim razie córka Pratta nie powinna mieć takich wspomnień, że jej ojciec został przeniesiony w przyszłość, by walczyć, a potem wrócił. W tej linii czasowej, jakiej ona sama doświadczyła, te wydarzenia chyba nie powinny jeszcze zaistnieć. Skoro pamięta powrót ojca z przyszłości, to znaczyłoby, że jednak mamy tu do czynienia z modelem nr 1 - czasową pętlą. Ale jednak nie, bo wtedy pamiętałaby, że ojciec wrócił, przynosząc z przyszłości opracowaną przez nią truciznę, a ona sama nie musiałaby teraz żyć w czasie wojny z potworami, bo zostałyby one wytępione wcześniej. Chyba że Prattowi nie udałoby się zrobić użytku z trucizny, ale wtedy też by o tym wiedziała, bo pamiętałaby to z własnego dzieciństwa - i wiedziałaby, że nie ma sensu dawać ojcu trucizny, by wrócił z nią do przeszłości, bo ten plan i tak się nie uda.

Mam nadzieję, że to, co napisałem, nie brzmi jak totalny bełkot. Myśl przewodnia jest taka, że nie widzę sensu, ładu i składu w koncepcji podróży w czasie, tak jak została ona przedstawiona w "Tomorrow War". Może ktoś ogarnia to lepiej i mi wyjaśni :)
Życie to nie tylko filmy, więc prowadzę sobie blog o książkach:
https://mowisietrudno.blogspot.com

Odpowiedz
Idąc moją drogą (1944, reż. Leo McCarey)

Pamiętany obecnie przez kinomanów głównie jako film, który sprzątnął Oscara "Podwójnemu ubezpieczeniu". Sam w sobie to jednak przesympatyczne filmidło z dosyć prostą fabułką - do podupadającej finansowo parafii prowadzonej przez starego konserwatystę przybywa młodszy ksiądz o dosyć nowoczesnym i luźnym podejściu do wiary. Oczywiście rodzi się konflikt pokoleń duchownych, ale z czasem okazuje się że przybysz zmienia życie wszystkich wokół na lepsze włącznie z trzęsącym kościołem wyjadaczem.

Może i to typowo naiwne kino Made in Hollywood lat 40., ale całkiem krzepiące i z naturalnie prowadzonymi relacjami między postaciami. W sumie mógłbym pokazywać ten film w seminariach, by pokazać co to znaczy poczciwy budzący zaufanie ksiądz. Ciekawe, że ani razu nie widzimy głównego bohatera głoszącego kazanie z ambony i zamiast tego zyskuje sympatię ludzi chodząc z dzieciakami na mecz czy ucząc ich śpiewu w piwnicy (pomyśleć, że kiedyś taki ksiądz nie zapalałby czerwonej lampki ostrzegawczej ;)). Bing Cosby sympatyczny choć ten Oscar w sumie był trochę na wyrost. Film kradnie mu także nagrodzony rycerzykiem Barry Fitzgerald świetnie grający zgreda w todze, który z czasem uczy się luzu. Fun Fact: Jedyna rola z jednego filmu nominowana zarówmo za pierwszy, jak i drugi plan. W tej Akademii to musiał być burdel... ;)

8/10

Odpowiedz
Jeśli dobrze zrozumiałem "Tomorrow War" to córka Pratta nie ma wspomnień o ojcu który poszedł na wojnę w przyszłości. Ona miała wspomnienia z jego późniejszego "upadku" i z dzieciństwa (czyli czasu trwania filmu) pamiętała go jako zajebistego gościa. Ale jeśli dobrze zrozumiałem to przyszłość ze swojej przeszłości (która pamiętali) nic nie wiedziała o "robalach".
Chyba że coś poplątałem.

"Robale" są ewidentnie wzorowane na Obcych, mamy nawet "Królową Obcych", więc ja tam biorę "na słowo" że mogły się szybko rozmnażać ;)

Odpowiedz
Cholera, będę musiał obejrzeć jeszcze raz. Widocznie dopowiedziałem sobie coś czego nie było. Muszę zapamiętać, żeby nie oglądać filmów, jak jestem zmęczony :)
Może pomyliłem z jakimś innym filmem, hm. To już chyba starość.
Życie to nie tylko filmy, więc prowadzę sobie blog o książkach:
https://mowisietrudno.blogspot.com

Odpowiedz
(24-07-2021, 20:49)Rozgdz napisał(a): Jolt (2021)



Tjaaaa....
Co by tutaj powiedzieć o tym filmie, hmm...

Spotykałem się z określaniem jako komedia, porównywaniem do "Johna Wicka" czy "Adrenaliny"..

Hmmmm....
No, nie.

Humor jak się pojawia jest bardzo dobry ale jest tego sporo za mało aby uznać to za komedię. Scen akcji/walk jest mało, nie powalają a Beckinsale korzysta z dublerki. Dupa a nie "kino akcji".
Styl jest bardzo "komiksowy" (także "wyjaśnienia" na temat głównej bohaterki), fabuła pretekstowa. I niestety cierpi przez wyraźne ustawianie tego pod rozkręcenie jako nową serię (jeśli nie universum :) I szczerze mówiąc wydaje mi się że Beckinsale jest już za stara na rozkręcanie serii "Selena bis".

Powiedzieć że to jest "film feministyczny" to jest nic nie powiedzieć :p
Uj :p

Co na plus.. Na plus aktorzy i wygrywanie relacji między postaciami. A nawet łamanie wizerunku. Jai Courtney jest świetny na początku filmu jako sympatyczny, nieco fajtłapowaty księgowy, nieoczekiwanie bardzo fajnie wypadają z Beckinsale jako ekranowa para - mimo ze jest na to tylko chwila. W zasadzie okazało się że gdyby nakręcono ten film jako komedię romantyczną z tymi aktorami - to.. bardzo dobrze by to wyszło. Chyba nawet lepiej :p
Jest Tucci, Cannavale. Mają fajne scenki z główną bohaterką, to naprawdę "zażera". Jest Susan Sarandon. I Beckinsale jest naprawdę niezła tutaj. Ma też chyba nowego "majstra od twarzy" bo wygląda bardzo dobrze acz nie sposób nie zauważyć że unikają pokazywania jej w normalnym, dziennym świetle :p

Oglądało mi się całkiem nieźle ale w sumie tylko dzięki aktorom i chemii między nimi. No i temu udanemu humorowi. Takie.. 6,5/10.

Ale sporo ludków nabije ten film na pal i podpali aby gorzał żywcem widny z daleka ^^
I naprawdę jest za co, niestety.

Postać czarnej detektyw sabotuje ten film bardziej niz wszystko co wymieniłeś.

Odpowiedz
Hm, czemu ? W sumie ona jest tylko czarnym sidekickiem męskiej postaci :p To najmniej istotna postać z całego filmu.

Potem trochę jeszcze ten film obracałem sobie w głowie...


W sumie bohaterka jest bardzo fajna - sympatyczna babeczka, kobieca, miła i delikatna. Wkurza się i wali po mordach ale żaden z niej killer ani machina zniszczenia. Nikogo chyba nigdy nie zabiła aż do finału filmu.

Nie leje bynajmniej tylko facetów :p

Bynajmniej nie każdy facet tutaj to świnia :)

W sumie jak na "kino feministyczne" to mężczyzn nie zwalcza, raczej próbuje dać kobietom bohaterkę z którą mogą się na jakimś poziomie utożsamić.

Gdyby ktoś pomyślał i zastosował tutaj zabieg z "Birds of Prey" czyli Chad Stahelski z ekipą do scen akcji - byłby, myślę, całkiem przyjemny film :)

Odpowiedz
Niestety "Zielony Rycerz" u mnie w mieście dopiero za tydzień, więc wybrałem się do kina na nowego Shyamalana.

Old to mógłby być bardzo fajny film komediowy. Albo grozy. Niestety Shyamalan (jak to ma w zwyczaju w sumie) postanowił to wszystko zmiksować. No i tym razem nie pykło tak, jak powinno. Dla przykładu pod tym względem ideałem w filmografii Shyamalana jest dla mnie "Wizyta", która horror w niezbyt nachalny sposób łączy z elementami humoru. I tam to działa. Tutaj tego napchał za dużo i zrobił to w sposób zbyt walący widza w ryj. Poczucie humoru w tym filmie wybijało mnie z napięcia, które Shyamalan budować przecież potrafi.

Inną sprawą jest scenariusz i jego głupota - zachowanie bohaterów woła momentami o pomstę do nieba, ich reakcje na niektóre sytuacje to istny mindfuck. W pewnym momencie się po prostu wyłączyłem i już nie zwracałem uwagi na kolejne dziwności Shyamalana.

Vicky Krieps powinna dostać Złotą Malinę. Bardzo lubię tę aktorkę, ale to co ona odwala w tym filmie, to aż trudno było mi w to uwierzyć. Shyamalan chyba jej powiedział przed filmem "graj najgorzej jak potrafisz, każde słowo wypowiadaj z iście teatralną manierą, niech to nie brzmi wiarygodnie, no i akcent, jak najwięcej akcentu" :) Tragiczne aktorstwo całej obsady, oszczędziłbym ino Rufusa Sewella :)

Old to totalne dziwactwo, głupawe, śmieszne (ale chyba niezamierzenie aż w takim stopniu). Zdecydowanie po stronie porażek Hindusa :)

Odpowiedz
(27-07-2021, 09:19)yacajackowski napisał(a): Postać czarnej detektyw sabotuje ten film bardziej niz wszystko co wymieniłeś.

Ten męski głos wybijał mnie z rytmu. Aż musiałem zapauzować, żeby sprawdzić w necie czy jest jakimś transem (co za niespodzianka - jasne, że jest).
Życie to nie tylko filmy, więc prowadzę sobie blog o książkach:
https://mowisietrudno.blogspot.com

Odpowiedz
Family Business

Lumet o dwupoziomowej relacji ojciec-syn w rodzinie drobnych, nowojorskich cwaniaczków. Osią konfliktu są oczekiwania taty względem syna - studia, praca, garniturek, ułożone życie, kolorowy telewizor. Synalek ma gdzieś schematyczną ścieżkę kariery i zwraca ślepia w stronę dziadzia-przestępcy oferującego ucieczkę od nudy. Od młodego wychodzi plan zwinięcia patentu i spieniężenie go za milion zielonych, na który przystaje senior rodu, a po dłuższych namowach sam papcio, który od lat nie zboczył z dobrej drogi. Historia trzyma się ziemi, jest dość kameralna (czuć książkowy rodowód), nie ma tu fajerwerków i operatorskiego ADHD, bo całość jest w pierwszym rzędzie pełnokrwistym dramatem rodzinnym, a nie (pardon) heist movie (pozdro dla Dana Harmona). Charakter filmu jest niestety największą wadą, bo chciałoby się tu trochę więcej akcji, mięcha i zapadających w pamięć scen. Stara gwardia daje czadu - Hoffman jest świetny jak zawsze, a Connery kradnie każdą scenę swoją charyzmą, a co więcej - gra trochę inną postać niż zwykle. Zawodzi za to Tomek Hajto - jest bardziej wkurzający niż zbuntowany i nie ma za grosz stylu, ni grama jakiegoś łotrzykowatego, młodzieńczego sznytu, przez co jego motywacja nie wydaje się odpowiednio wiarygodna. Kolo zdecydowanie lepiej poradził sobie w Election Payne'a. Epizodycznie Luis Guzman, Bunk z The Wire, klecha z Oz/Whiterose z Robota i Strickland z BTTF.

Druga liga u Lumeta to wciąż Ekstraklasa u większości reżyserów, 6-7/10.

Odpowiedz
Ratunku, jestem rybką! – czyli europejskie (dokładnie duńsko-niemieckie) podejście do disnejowskiej formuły. Swego czasu był reklamowany w takim Kaczorze Donaldzie i chciałem pójść do kina, ale coś nie pykło. Obejrzałem dopiero teraz i pozytywnie się zaskoczyłem. To jest przykład niedocenianej animacji, a nie jakiś Stalowy Gigant.

Grupa stereotypowych dzieciaków – główny cool extreme hip kid, gruby kujon i mała słodka siostra trafiają do domu zbzikowanego naukowca i w wyniku zażycia mikstury zmieniają w stworzenia wodne. Tą samą miksturę próbuje ryba imieniem Joe zyskując inteligencję i ciągoty totalitarne. Standardowa fabuła dla dzieci.

Szkoda, że nie widziałem w momencie premiery, bo pewnie bym polubił. Przede wszystkim animacja jest prześliczna – jak u Disneya z najlepszych lat. Byłem oniemały wysokim poziomem. Co chwila ładne skomponowane kadry, montaż stosowanie filtrów, a także kreatywne pokazanie odczuwania przemiany. Nawet elementy CGI niespecjalnie się zestarzały. Szkoda, że animacja 2D i na starym kontynencie niemal wymarła.

Klimatycznie jest to nadal familiada, jednak w przeciwieństwie do amerykańskiego podejścia nie ma uciekania w żenujący humor, comic reliefów nie uświadczono, powiedziałbym, że jest nieco ponury (jednak bez popadania w przesadę), co objawia się m.in. poprzez stonowaną kolorystykę. I zaskoczyło mnie jaki jest brutalny - np. krab łazi po piachu i zjada go rekin i przy kęsach rozpływa się czerwona krew. Albo jak Fly dostaje szczypcem w gębę, to tryska mu jucha. W USA już byłoby to PG-13 (albo cenzura). I po owym oberwaniu Fly w finale jest dosłownie półmartwy i w każdej chwili może umrzeć. Przez co banał pt. „wszyscy myślą, że nie żyje” w tym wypadku ma uzasadnienie.

Fabularnie też jest OK i potrafi zaskakiwać. Gruba ciotka mająca opiekować bohaterów, z początku to sprawia wrażenie typowej snobistycznej gruba baby i wypisz wymaluj wygląda pani Priselius z animowanej Pippi Langstrumpf, potem okazuje się, że nie. W jednej scenie obwinia się o zaginięcie dzieciaków i mówi, że nie zasługuje na przebaczenie. Joe to świetny antagonista i spokojnie nadawałby się na disneyowskiego złoczyńcę. Jest płaski i ma oklepaną motywację, ale nadrabia złolskim urokiem. 

Niestety zdecydowali wprowadzić numery muzyczne, które pasują jak pięść do nosa. Europejczycy - nie musicie aż tak małpować Amerykanów. I w fabule dużo nacisku jest kładziony limit czasu mikstury - jeśli w ciągu 48 godzin bohaterowie nie zażyją antidotum, to zostaną rybami na zawsze. Nie odczułem tego, a w finale to montażysta przeciąga 3 minuty w jakieś 8 minut :P.

Piosenka tytułowa tak bije okresem przełomu XX/XX wieku, że człowiek automatycznie chce się włączyć jakąś wakacyjną playlistę.

Polski dubbing jak zwykle bez zarzutu. Warto obejrzeć tą wersję dla Mariana Opanii jako Joego. Przecierałem uszy ze zdumienia, gdyż z dubbingu to kojarzyłem go jedynie z tych śmiesznych ról – Hugo z Dzwonnika z Notre Dame czy Waltera Melona. To chyba jego najlepsza rola głosowa.

8,5/10

Odpowiedz
Siedem czarnych nut (1977)

Giallo od Fulciego i według wielu jeden z jego czołowych filmów. W sumie mogę się z tym zgodzić, aczkolwiek na podium mojej osobistej topki dokonań Włocha raczej by się nie zmieścił. Niemniej, to udany thriller, z wieloma charakterystycznymi dla Lucio elementami i, co nieco zaskakujące, spójną, wciągającą fabułą (co w jego produkcjach nie zawsze bywa regułą), choć tempo czasem kuleje, a rozwiązanie zagadki jest podane na tacy zdecydowanie zbyt wcześnie. Ale scena finałowa częściowo to wynagradza. Na deser ten wspaniały motyw przewodni, któremu film zawdzięcza swój tytuł, a który potem podpieprzył Tarantino w "Kill Bill":




Zombie pożeracze mięsa 2 (1988)

Film w oryginale nosi dumny tytuł "Zombi 3", gdyż stanowi kontynuację filmu, który był nieoficjalnym sequelem innego filmu, który... również był sequelem. Fulci niestety nie dał rady dokończyć prac na planie, w związku z czym pozostaje kwestią sporną, ile cudownie nonsensownych scen zawdzięczamy jemu, a ile wyobrazni Bruno Mattei i Claudio Fragasso (jakbyście nie kojarzyli - to ten typ od "Trolla 2"), którzy przejęli pałeczkę od maestro po tym, jak doznał wylewu. Ale z pewnością autorstwo najlepszej z nich można w stu procentach przypisać Lucio, gdyż jak sam twierdzi to jedyny element filmu z którego jest dumny. O jego geniuszu niech świadczy to, że nie było jej w scenariuszu.


Reszta filmu niestety nie jest tak udana, ale stanowi całkiem zjadliwy miks jedynki z "Powrotem żywych trupoów".

Odpowiedz
(03-08-2021, 18:48)nawrocki napisał(a): Siedem czarnych nut (1977)

Giallo od Fulciego i według wielu jeden z jego czołowych filmów. W sumie mogę się z tym zgodzić, aczkolwiek na podium mojej osobistej topki dokonań Włocha raczej by się nie zmieścił.

A co jest na tym podium? Widziałem tylko Kaczuchę (w razie czego polecam, bo intryga kryminalna zaskakująco daje radę) i podobała mi się, a na liście mam jeszcze The Beyond i The House By The Cemetery.

Odpowiedz
(03-08-2021, 18:55)Norton napisał(a):
(03-08-2021, 18:48)nawrocki napisał(a): Siedem czarnych nut (1977)

Giallo od Fulciego i według wielu jeden z jego czołowych filmów. W sumie mogę się z tym zgodzić, aczkolwiek na podium mojej osobistej topki dokonań Włocha raczej by się nie zmieścił.
A co jest na tym podium?

1. Miasto żywej śmierci
2. Zombie pożeracze mięsa (za scenę z rekinem i konkwistadorów)
3. Hotel siedmiu bram/Nowojorski rozpruwacz (w zależności od dnia).

Za Domem przy cmentarzu za to nie przepadam, Kaczuszki wciąż nie widziałem. Ale taki must see Lucio i IMO esencja jego stylu to wlasnie pierwsze dwa.

Odpowiedz
O, Fulci. Lubię gościa.
Dla mnie jednak dominuje The Beyond, za cudowny soundtrack i NAJLEPSZE OSTATNIE 2 MINUTY W DZIEJACH KINA GROZY. Bez żartów, końcówka to dla mnie perfekcyjna synteza obrazu, muzyki i treści.
Na drugim miejscu Zombie Flesh Eaters, bo to chyba najbardziej wyważony i solidny film Fulciego, z kilkoma momentami wybitnymi jak wspomniany rekin.
Na trzecim Kaczuszka, bo to faktycznie najlepsze z jego giallo, a dwie sceny śmierci tak mu wyszły, że sam je z siebie zerżnął w The Beyond i właśnie Sette Note.
A na czwartym Four of the Apocalypse, czyli dla odmiany western. Zależnie od nastroju może nawet przesunąłbym go na trzecie.

Odpowiedz

Digg   Delicious   Reddit   Facebook   Twitter   StumbleUpon  






Podobne wątki
Wątek: Autor Odpowiedzi: Wyświetleń: Ostatni post
  ALARM! NADCHODZI KOLEJNY REMAKE! czyli wszystko o remake'ach Mierzwiak 1,031 184,439 17-04-2024, 13:25
Ostatni post: slepy51
  Pętla czasowa czyli motyw dnia świstaka w filmach Craven 85 18,578 22-03-2023, 23:58
Ostatni post: shamar
  Prekognicja, czyli oceń film, który zaraz obejrzysz military 77 25,113 04-03-2017, 00:43
Ostatni post: Juby
  Dłuższa piłka, czyli coś dla kino maniaków od kino maniaków wika 3 4,145 02-12-2013, 19:10
Ostatni post: Bucho
  Prawdziwy film, czyli istota kina Bodzio 22 7,779 07-08-2011, 20:23
Ostatni post: MauZ
  Starocie filmowe, czyli trochę klasyki Eorath 44 15,292 20-12-2010, 19:03
Ostatni post: szopman
  Krótka piłka, czyli mini-recenzje military 6,447 638,872 11-04-2009, 16:35
Ostatni post: Negrin
  Parada banału, czyli wpływ formy filmu na odbiór fabuły;) Mental 167 27,070 26-03-2008, 09:55
Ostatni post: D'mooN
  [oddzielony] Krótka piłka, czyli mini-recenzje 0 256 Mniej niż 1 minutę temu
Ostatni post:



Użytkownicy przeglądający ten wątek:
2 gości