Karaluchy, Jo Nesbo
Przypomniało mi się jak kiedyś wziąłem się za debiut literacki tego autora, który lekko mówiąc mi nie podszedł. Po zamieszczeniu mojej opinii o tym tworze literackim tutaj, odpowiedziano mi, że takie już są debiuty i jeszcze ktoś przebił to rekomendacją autora od samego Jamesa Ellroya. Wciąż mając w pamięci pretensjonalnego Aborygena filozofa-policjanta z poprzedniej części wziąłem się za kontynuację i... cóż. Szoku nie ma, dupy nie urwało.
Z Ellroya ogólnie jest troll, który na potrzeby kontaktów z fanami i mediami przybiera "artystyczną tożsamość" z mega wybujałym ego i mocno przejaskrawionymi rzeczywistymi przekonaniami autora. Nie widzę innej przyczyny, niż jaja, by Miszcz polecał Jo Nesbo i tytułował go swoim następcą w gatunku.
Ale wracając do "Karaluchów" - typowe, podzielone na masę (bodaj 54) mini-rozdzialików czytadło do pociągu czy autobusu. Intryga przekombinowana, a jednocześnie prostacko prosta do przewidzenia. Owszem jej przyziemność byłaby plusem, gdyby nie fakt jakich cudów na kiju musiał dokonać morderca, żeby wszystko "pykło". A i tak nie "pykło", bo oczywiście pomimo bycia zimnym, kalkulującym wszystko skurwielem, będącym przed detektywami zawsze trzy kroki w przód, popełnia banalne błędy chyba tylko po to, żeby w końcu autor mógł dać jakieś wskazówki głównemu bohaterowi. Do tego w finale zmienia się w non-stop szaleńczo rechoczącego się ze wszystkiego psychola, który nagle zapomina zacierać po sobie ślady i jeszcze publicznie próbuje zamordować głównego bohatera. A, i zostaje zabity młotem pneumatycznym.
Nie. Po prostu nie. Jak na poważny kryminał jest to to zbyt głupkowate. Jak na lekką sensację jest to to zbyt napuszone i silące się na mrok mozolne coś. W sumie nie wiem, do kogo jest to kierowana książka. Pióra autor też nie ma zbyt lekkiego. Opisy są rozwleczone, a nie służą opisywaniu niczego ciekawego. Postacie są miernie nakreślone i gadają za dużo, szczególnie w momentach, kiedy nie miałyby na to czasu. Przykład - co robisz, kiedy dwumetrowy Mandżur na sterydach (z łysą glacą i warkoczykiem z tyłu w stylu Tong Po, bo why the fuck not) dusi cię właśnie kablem? Ano wygłaszasz monolog na pół strony o tym, jak to czym prędzej musisz go zastrzelić, bo masz mało czasu, gdyż przejawiasz symptomy wstrząsu mózgu i nadchodzącej utraty przytomności. Oczywiście wymieniasz przy tej okazji wszystkie oznaki. Kiedy dusi cię groteskowy bad guy z Bonda.
Generalnie dialogi nie są mocną stroną Nesbo. Tego typu suchary są na prawie każdej stronie: "Hej, widziałeś Kasyno? To taki film z 1995 roku. Z Robertem DeNiro, Joe Pescim i Sharon Stone. No i w tym filmie powiedzieli coś, z czym się zgadzam".
Ugh.
Daję 5/10 i zaznaczam, że jest nieco lepiej i przynajmniej da się to doczytać do końca, nie to co pierwszą część. W tym tempie może dziesiąta odsłona przygód Harry'ego Hole'a jest naprawdę dobra :)
Przypomniało mi się jak kiedyś wziąłem się za debiut literacki tego autora, który lekko mówiąc mi nie podszedł. Po zamieszczeniu mojej opinii o tym tworze literackim tutaj, odpowiedziano mi, że takie już są debiuty i jeszcze ktoś przebił to rekomendacją autora od samego Jamesa Ellroya. Wciąż mając w pamięci pretensjonalnego Aborygena filozofa-policjanta z poprzedniej części wziąłem się za kontynuację i... cóż. Szoku nie ma, dupy nie urwało.
Z Ellroya ogólnie jest troll, który na potrzeby kontaktów z fanami i mediami przybiera "artystyczną tożsamość" z mega wybujałym ego i mocno przejaskrawionymi rzeczywistymi przekonaniami autora. Nie widzę innej przyczyny, niż jaja, by Miszcz polecał Jo Nesbo i tytułował go swoim następcą w gatunku.
Ale wracając do "Karaluchów" - typowe, podzielone na masę (bodaj 54) mini-rozdzialików czytadło do pociągu czy autobusu. Intryga przekombinowana, a jednocześnie prostacko prosta do przewidzenia. Owszem jej przyziemność byłaby plusem, gdyby nie fakt jakich cudów na kiju musiał dokonać morderca, żeby wszystko "pykło". A i tak nie "pykło", bo oczywiście pomimo bycia zimnym, kalkulującym wszystko skurwielem, będącym przed detektywami zawsze trzy kroki w przód, popełnia banalne błędy chyba tylko po to, żeby w końcu autor mógł dać jakieś wskazówki głównemu bohaterowi. Do tego w finale zmienia się w non-stop szaleńczo rechoczącego się ze wszystkiego psychola, który nagle zapomina zacierać po sobie ślady i jeszcze publicznie próbuje zamordować głównego bohatera. A, i zostaje zabity młotem pneumatycznym.
Nie. Po prostu nie. Jak na poważny kryminał jest to to zbyt głupkowate. Jak na lekką sensację jest to to zbyt napuszone i silące się na mrok mozolne coś. W sumie nie wiem, do kogo jest to kierowana książka. Pióra autor też nie ma zbyt lekkiego. Opisy są rozwleczone, a nie służą opisywaniu niczego ciekawego. Postacie są miernie nakreślone i gadają za dużo, szczególnie w momentach, kiedy nie miałyby na to czasu. Przykład - co robisz, kiedy dwumetrowy Mandżur na sterydach (z łysą glacą i warkoczykiem z tyłu w stylu Tong Po, bo why the fuck not) dusi cię właśnie kablem? Ano wygłaszasz monolog na pół strony o tym, jak to czym prędzej musisz go zastrzelić, bo masz mało czasu, gdyż przejawiasz symptomy wstrząsu mózgu i nadchodzącej utraty przytomności. Oczywiście wymieniasz przy tej okazji wszystkie oznaki. Kiedy dusi cię groteskowy bad guy z Bonda.
Generalnie dialogi nie są mocną stroną Nesbo. Tego typu suchary są na prawie każdej stronie: "Hej, widziałeś Kasyno? To taki film z 1995 roku. Z Robertem DeNiro, Joe Pescim i Sharon Stone. No i w tym filmie powiedzieli coś, z czym się zgadzam".
Ugh.
Daję 5/10 i zaznaczam, że jest nieco lepiej i przynajmniej da się to doczytać do końca, nie to co pierwszą część. W tym tempie może dziesiąta odsłona przygód Harry'ego Hole'a jest naprawdę dobra :)
Postępować należy tak, aby niczego nie robić, a wtedy panować będzie ład.
-- Laozi
-- Laozi
15-08-2017, 21:31