THE PHANTOM MENACE
Złapałem większość filmu wczoraj w telewizorni gdy odwiedziłem rodzinę. Był to pierwszy seans od lat i muszę przyznać, że zaskoczyło mnie to jak ładnie mi podszedł, pomimo tego, że oczywiście pod wieloma względami film jest tępy jak skurwysyn, zle zagrany i zrealizowany jak gówno.
Teraz z perspektywy lat chyba przyznam nawet, że TPM może być moim ulubionym prequelem, choć dotąd podzielałem opinię większości, że to głównie Zemsta Sithów była warta uwagi.
Widmo ma nad swoimi kontynuacjami dwa punkty przewagi. Po pierwsze jest to jedyny prequel, który dla mnie prowadzi się jak swój własny, pełnoprawny film. Jak konkretna opowieść, z konkretnym tempem. Atak Klonów cierpiał mocno na syndrom "środkowego dziecka" i scenariuszowo był rozklekotanym burdelem bez własnej tożsamości, a Zemsta Sithów miała soczyste momenty, ale nadal oglądało się to trochę jak zlepek "best bits" i domykanie wątków. Widmo natomiast ogląda się jak autonomiczną przygodę, pomimo oczywistego otwartego zakończenia.
No i po drugie, jest to jedyny prequel, który posiada tą integralna dla SW aurę baśni w kosmosie i przygody dawno, dawno temu w odległej galaktyce. Zarówno pod względem historii jak i technicznej realizacji, która w przeciwieństwie do kontynuacji wydaje się mniej cyfrowa, bardziej namacalna. Gdy myślę o AOTC czy ROTS to na myśl przychodzą mi głównie obrazy aktorów wklejonych niechlujnie w chujowe backgroundy scenerii Courscant oraz generalny chaos. Widmo natomiast jest jakby bardziej old schoolowe, lokacje bardziej pobudzające wyobraźnie, a historia konkretniejsza i bardziej baśniowa, rzucająca bohaterów w wir przygody na tle szerszego, galaktycznego konfliktu, gdzie w czasie swej podróży trafiają na cudaczne miejsca i spotykają cudaczne postaci, w tym dosłowne dziecko przeznaczenia, wszystko z kulminacja w wielkiej bitwie z epicką walką na miecze, śmiercią mentora i końcową, orkiestralną celebracją ala końcówka Nowej Nadziei.
Do tego całkiem fajne postaci i klika ciekawych motywów. QuiGon jako Jedi hipis-renegat jest nie tylko charyzmatyczny ale i autentycznie interesujący, Maul ma świetną prezencję w filmie, a motyw polityki, tak często gnojony przez fanów, choć chujowo napisany i po bliższym przyjrzeniu się niemalże niezrozumiały, jest mimo tego fajny jako ogólny pomysł, bo w tej historii będącej wstępem do trylogii o upadku republiki i powstaniu nowego porządku, powinno być pewne epickie tło. I podobnie w sumie jest z całą historią, w sensie scenariusz w szczegółach jest grafomański, pełen głupot i generalnie książkę można byłoby napisać o tym jak Lucas daje dupy wprowadzając własne pomysły w życie, ale na bardziej ogólnym poziomie historii jest to całkiem zgrabna opowieść będąca fajnym wstępem do rozległego świata, który istniał przed ustanowieniem panowania Imperium i porządku z oryginalnej trylogii.
Gdy w końcówce bohaterowie w ekstrawaganckich strojach celebrowali w stolicy Naboo, Natalie Portman strzeliła małemu Annie swój piękny uśmiech, a muzyka Williamsa podnosiła pompę do 11, to coś w mnie ruszyło, naszedł mnie sentyment i nagła ochota by kupić sobię figurkę od Kennera. Zemsta Sithów może i była dramatycznie cięższa ale podobnego komplementu tamtemu filmowi nie mógłbym postawić.
Fuck the cavalry and the committee that recieves 'em.
05-11-2015, 18:17 (Ten post był ostatnio modyfikowany: 05-11-2015, 18:24 przez Proteus.)