Robin Hood - w końcu faktyczny film za mną. Wcześniej były to czytanki, merchandising i przedruk z Komiksowa. Miałem nieco obaw, bo disneyowskie filmy z lat 60. i 70. nie były jakieś wybitne - powiedziałbym, że nawet słabe. A też nie ma sentymentu z lat dziecięcych, który mógłby przesłonić osąd.
Pierwsze, co mnie uderzyło - czołówkowe nucenie Alana-a-Dale’a toż to pierwowzór Hamster Dance! I że Disney ze swymi copyrightowymi cerberami jeszcze się nie przysrał :o.
Już wtedy było nachalne diversity rodem z BBC i Netflixa. Gdzie w średniowiecznej Europie typowo afrykańskie zwierzęta typu lew, słonie, krokodyle i hipopotamy? Zwłaszcza na Wyspach Brytyjskich bez lądowego połączenia z Europą. I jeszcze wśród statystów są szopy. Z Ameryki, która jeszcze nie została oficjalnie odkryta. I lew jako władca na pewno nie mógł rządzić XII-wieczną Anglią. Dynastia rządząca wtedy pochodziła z Francji, gdzie fauna była ta sama i najlepiej wypadłby wilk, bo to technicznie odpowiednik lwa władającego na sawannie. Ewentualnie ryś, jak chcieli kotowatego. I w dodatku Disney posłużył instrumentalnie mniejszościami, bo książę Jan będący lwem to żałosny maminsynek. Poza tym jak psowaty może być spokrewniony z kotowatym? Przynajmniej Robin Hooda gra brytyjski lis.
:).
W sumie film ma ten sam problem co Śpiąca królewna, czyli fabuła sprawia wrażenie dość rozciągniętej i dużo jest lania wody, a mało treści. Ale zapychacze nie są stricte zapychaczami i czemuś służą. Plusem też jest realistyczny romans Robina i Marion, gdyż oboje znali się od czasów dzieciństwa (i wtedy też zaiskrzyło), więc nie ma 3-dniowego romansu jak to bywa w innych Disneyach czy nawet Robin Hoodach. Lady Gdak mam wrażenie, że jest pierwozworem Brunhildy z najlepszej wersji Robin Hooda, czyli Facetów z rajtuzach.
Spodziewałem się, że książę Jan to będzie wybitnie komediowa postać. I fakt, gość to chodząca definicja samca omegi, ale jak trzeba potrafi pokazać dość nikczemną naturę jak w scenie turnieju łuczników. I im dalej, to wyłania się kawał nieobliczalnego skurwiela, któremu naprawdę nie warto naciskać na odcisk (co nawet sir Syk był przerażony chęcią powieszenia duchownego). Nawet szeryf Nottingham jest sto razy sympatyczniejszy i po prostu wypełnia obowiązki służbowe (A poddani to zamiast wypełnić swój obywatelski obowiązek to cwaniakują, np. symulując złamaną nogę w gipsie. A potem nie ma na służbę zdrowia i potem płacz, że jest pandemia dżumy :P). W sumie jest tu odmienny, bo choć jest służbistą, jednocześnie jest uśmiechnięty i uprzejmy. Można rzec, że osobiście do Robina w sumie nic nie ma. Nawet sam potem nuci ośmieszającą jego mocodawcę piosenkę z sherwoodzkiej biesiady.
Animacja to nadal tańszy szkicowy styl i tła nie są imponujące, ale mam wrażenie że trochę przyłożyli w tej kwestii i lepiej wypada niż Miecz w kamieniu. Czy już słynne cięcie kosztów. Pomijając powtarzającą animację (np. chodzącego szeryfa), to trza powiedzieć o tym, że Robin Hood jak to Robin Hood kradnie animację z bogatszych filmów i daje tym uboższym. Bezczelnie wyjęte projekty graficzne z Księgi dżungli - Mały John toż to Baloo, nawet aktora głosowego ma tego samego, zarówno w oryginale jak i w polskim dubbingu. Cała biesiada w lesie Sherwood to drinking game, z którego wcześniejszego filmu pochodzi przerobiona animacja. Spotkałem się z wersją, że to w rzeczywistości miał być hołd dla starszych animacji. Ta, akurat :). Z kolei jeden z animatorów mówił, że w rzeczywistości było to droższe i pracochłonne niż zrobienie do nowa animacji, bo stare kawałki trzeba było odnaleźć w archiwach, przerobić itp. itd. - czyli chytry traci więcej.
Muzyka ujdzie. Choć w scenie ucieczki przed strażami z turnieju rozlega się jakiś progresywny rock średnio pasujący do scenerii. Generalnie soundtrack to jedyna pozostałość po oryginalnej koncepcji. Na pewnym etapie rozważali umieścić to na Południu USA (co widać po kilku piosenkach i melodiach) - oj, chciałbym to zobaczyć i po latach słuchać jaki dany gatunek jest rasistowski :D. Chociaż w gotowym produkcie... króliczkom towarzyszy żółw, któremu każą przysiąc że nie nakabluje - doszukuję się, ale żółwik ma trochę zakrzywiony pyszczek i okrągłą czapeczkę. Gdyż wiemy jaki Disney był ;).
Za to lepiej wypada voice acting - świetny Peter Ustinov jako książę Jan (i głównie dlatego oglądałem po angielsku). Phil Harris praktycznie urodził do bycia spoko niedźwiedzi. Ogólnie każdy tu wypada. Nie ma co tu zarzucać w tej kwestii.
W sumie jak chciałoby się zapoznać dzieci z Robin Hoodem, to disneyowska interpretacja jest dobrym wyborem (choć np. moja mama o każdej wersji Robin Hooda, trzech Muszkieterów, Zorro itp. powiedziała, że "to dla dzieci"). Też stoi na swoich nogach i nieco odróżniać od poprzedników, np. Tuck to bardziej po cichu wspierający banitów duchowny w stylu tych z filmów o Zorro. I nie muszę mówić, że będzie lepszy odlive action CGI remake'u.
6-7/10
PS. Jak robią ten remake, to niech faktycznie będzie realistycznie i niech Lady Marion prezentuje się tak:
Pierwsze, co mnie uderzyło - czołówkowe nucenie Alana-a-Dale’a toż to pierwowzór Hamster Dance! I że Disney ze swymi copyrightowymi cerberami jeszcze się nie przysrał :o.
Już wtedy było nachalne diversity rodem z BBC i Netflixa. Gdzie w średniowiecznej Europie typowo afrykańskie zwierzęta typu lew, słonie, krokodyle i hipopotamy? Zwłaszcza na Wyspach Brytyjskich bez lądowego połączenia z Europą. I jeszcze wśród statystów są szopy. Z Ameryki, która jeszcze nie została oficjalnie odkryta. I lew jako władca na pewno nie mógł rządzić XII-wieczną Anglią. Dynastia rządząca wtedy pochodziła z Francji, gdzie fauna była ta sama i najlepiej wypadłby wilk, bo to technicznie odpowiednik lwa władającego na sawannie. Ewentualnie ryś, jak chcieli kotowatego. I w dodatku Disney posłużył instrumentalnie mniejszościami, bo książę Jan będący lwem to żałosny maminsynek. Poza tym jak psowaty może być spokrewniony z kotowatym? Przynajmniej Robin Hooda gra brytyjski lis.
:).
W sumie film ma ten sam problem co Śpiąca królewna, czyli fabuła sprawia wrażenie dość rozciągniętej i dużo jest lania wody, a mało treści. Ale zapychacze nie są stricte zapychaczami i czemuś służą. Plusem też jest realistyczny romans Robina i Marion, gdyż oboje znali się od czasów dzieciństwa (i wtedy też zaiskrzyło), więc nie ma 3-dniowego romansu jak to bywa w innych Disneyach czy nawet Robin Hoodach. Lady Gdak mam wrażenie, że jest pierwozworem Brunhildy z najlepszej wersji Robin Hooda, czyli Facetów z rajtuzach.
Spodziewałem się, że książę Jan to będzie wybitnie komediowa postać. I fakt, gość to chodząca definicja samca omegi, ale jak trzeba potrafi pokazać dość nikczemną naturę jak w scenie turnieju łuczników. I im dalej, to wyłania się kawał nieobliczalnego skurwiela, któremu naprawdę nie warto naciskać na odcisk (co nawet sir Syk był przerażony chęcią powieszenia duchownego). Nawet szeryf Nottingham jest sto razy sympatyczniejszy i po prostu wypełnia obowiązki służbowe (A poddani to zamiast wypełnić swój obywatelski obowiązek to cwaniakują, np. symulując złamaną nogę w gipsie. A potem nie ma na służbę zdrowia i potem płacz, że jest pandemia dżumy :P). W sumie jest tu odmienny, bo choć jest służbistą, jednocześnie jest uśmiechnięty i uprzejmy. Można rzec, że osobiście do Robina w sumie nic nie ma. Nawet sam potem nuci ośmieszającą jego mocodawcę piosenkę z sherwoodzkiej biesiady.
Animacja to nadal tańszy szkicowy styl i tła nie są imponujące, ale mam wrażenie że trochę przyłożyli w tej kwestii i lepiej wypada niż Miecz w kamieniu. Czy już słynne cięcie kosztów. Pomijając powtarzającą animację (np. chodzącego szeryfa), to trza powiedzieć o tym, że Robin Hood jak to Robin Hood kradnie animację z bogatszych filmów i daje tym uboższym. Bezczelnie wyjęte projekty graficzne z Księgi dżungli - Mały John toż to Baloo, nawet aktora głosowego ma tego samego, zarówno w oryginale jak i w polskim dubbingu. Cała biesiada w lesie Sherwood to drinking game, z którego wcześniejszego filmu pochodzi przerobiona animacja. Spotkałem się z wersją, że to w rzeczywistości miał być hołd dla starszych animacji. Ta, akurat :). Z kolei jeden z animatorów mówił, że w rzeczywistości było to droższe i pracochłonne niż zrobienie do nowa animacji, bo stare kawałki trzeba było odnaleźć w archiwach, przerobić itp. itd. - czyli chytry traci więcej.
Muzyka ujdzie. Choć w scenie ucieczki przed strażami z turnieju rozlega się jakiś progresywny rock średnio pasujący do scenerii. Generalnie soundtrack to jedyna pozostałość po oryginalnej koncepcji. Na pewnym etapie rozważali umieścić to na Południu USA (co widać po kilku piosenkach i melodiach) - oj, chciałbym to zobaczyć i po latach słuchać jaki dany gatunek jest rasistowski :D. Chociaż w gotowym produkcie... króliczkom towarzyszy żółw, któremu każą przysiąc że nie nakabluje - doszukuję się, ale żółwik ma trochę zakrzywiony pyszczek i okrągłą czapeczkę. Gdyż wiemy jaki Disney był ;).
Za to lepiej wypada voice acting - świetny Peter Ustinov jako książę Jan (i głównie dlatego oglądałem po angielsku). Phil Harris praktycznie urodził do bycia spoko niedźwiedzi. Ogólnie każdy tu wypada. Nie ma co tu zarzucać w tej kwestii.
W sumie jak chciałoby się zapoznać dzieci z Robin Hoodem, to disneyowska interpretacja jest dobrym wyborem (choć np. moja mama o każdej wersji Robin Hooda, trzech Muszkieterów, Zorro itp. powiedziała, że "to dla dzieci"). Też stoi na swoich nogach i nieco odróżniać od poprzedników, np. Tuck to bardziej po cichu wspierający banitów duchowny w stylu tych z filmów o Zorro. I nie muszę mówić, że będzie lepszy od
6-7/10
PS. Jak robią ten remake, to niech faktycznie będzie realistycznie i niech Lady Marion prezentuje się tak:
26-04-2023, 17:03 (Ten post był ostatnio modyfikowany: 26-04-2023, 17:11 przez OGPUEE.)