Książki
W drodze do pracy to ja nakurwiam metalem z radia, żeby się trochę obudzić :) Jakby mi ktoś coś czytał, to pewnie bym jeszcze bardziej zamulony otwierał biuro niż zwykle jestem :)

Odpowiedz
(18-01-2021, 20:16)nawrocki napisał(a): Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli - jeśli pisać baśnie dla dorosłych, to tylko tak. Wspaniały styl, pierwszorzędny klimat, doskonałe połączenie mitu z historią, doprawione solidną dawką galicyjskich legend, świetnie skonstruowana, dychotomiczna narracja, idealnie wpisująca się w niejednoznaczną historycznie postać Szeli, dodająca tragizmu postaciom i targających nimi konfliktom. Wszelkie nagrody w pełni zasłużone, fantastyczna robota, nawet jeżeli pojedyncze fragmenty bywają odrobine przeciągnięte.

Co do planowanej ekranizacji - oj nie, tutaj by trzeba było kogoś z OGROMNYM talentem i sporych nakładów finansowych. W najlepszym razie zrobią z tego poprawny dramat historyczny, bo wątpię, żeby umieli wpleść baśniowe elementy w odpowiedniej dawce, nie popadając przy tym w kicz i przesadę.

kurde, a ja trochę sie jednak zawiodłem. realizm magiczny w wydaniu polskim działał gdy cała historię tylko uzupełniał (czyli na poczatku i pod koniec), dodawał jej uroku, nawet pomimo pewnej infantylności, ale w środkowej częsci powieści autor wywrócił wszystko do góry nogami przesycając ją magią, pchając nas w zaświaty i na dłuższy czas odciągając od głownej fabuły. całość męczyłem prawie 2 miesiące, co nieczęsto mi sie zdarza. całościowo jestem na tak, lekki, poetycki styl i postaci wynagrodziły mi z nawiązką te fragmenty, w których autor przeciągnął strunę. 7/10
Youniverse

Odpowiedz
Ostatni jednorożec (Peter S. Beagle)

Dziwne, że 20 letni chłop z wąsem czyta książkę o jednorożcu? Co nie? xD

Sympatycznie się nawet to czytało. Fabularnie całkiem ujdzie - Jednorogini się kapuje, że jest ostatnia w swoim gatunku, jest ciekaw co z resztą jego przedstawicieli i wyrusza na poszukiwania. Książka jest jednak napisana w dość poetyckim języku i aż się roi w niej od tych środków stylistycznych znanych z lekcji języka ojczystego w liceum. Jak ktoś nie jest tego fanem to czytając będzie się pewnie męczył, ale raczej miłośnicy fantasy po lekturze będą zadowoleni.

Plusem są tu w dużej mierze bohaterowie. Zarówno towarzysze Jednorogini w wędrówce, jak i napotkane przez nich postaci są tu całkiem ciekawie napisane, mają jakieś konkretne motywacje i osobowość. Nawet przystojny książę nie jest tu całkiem bezbarwny i mdły. Przedstawiany jest jako nieco głupkowaty synalek posępnego króla, który pod wpływem miłości przechodzi jakąś przemianę i staje się kimś zupełnie innym. No i sam czarny charakter - król Nędzor to jeden z tych, co swą dostojnością z automatu budzą respekt. Szkoda tylko zmarnowanego potencjału z późniejszym wątkiem przemiany. W momencie, gdy Jednorogini staje się ludzką kobietą i załamana przyznaje jakim to bólem jest dla niej ciało śmiertelniczki oczekiwałem, że dalej wyjdzie z tego nieco ciekawej psychologii. Niestety dalej autor nie poświęca temu należytej uwagi i trochę to wszystko zostaje zaprzepaszczone. No i to finałowe starcie z Czerwonym Bykiem wydaje mi się trochę być zbyt rozwleczone i mam wrażenie, że zajmuje o dwie strony za dużo.

Pamiętam, że była animowana ekranizacja od duetu Rankin-Bass ze świetną obsadą w oryginale (Mia Farrow, Christopher Lee, Jeff Bridges, Alan Arkin, Angela Landsbury, Rene Auberjonois - naprawdę lepiej nie tykać tego nędznego polskiego dubbingu) oraz pięknymi piosenkami zespołu America. Całkiem wierna adaptacja, choć oczywiście pomijająca kilka wątków (chociażby tego miasta, którym rządził Nędzor) i trochę różniąca się końcówką. No i jeszcze w wydaniu, które mam pod ręką jest bonusowo kontynuacja losów bohaterów po latach w formie krótkiej noweli. Z ciekawości przeczytam i dam znać, co o niej sądzić.

7/10

Odpowiedz
(12-08-2021, 15:50)Kryst_007 napisał(a): Dziwne, że 20 letni chłop z wąsem czyta książkę o jednorożcu? Co nie? xD
Tutaj masz 30-letniego chłopa, który w kwietniu czytał Kubusia Puchatka :).

Alianci. Opowieści niepoprawne politycznie V – Piotr Zychowicz nadal nie zawodzi. Daje światło na wcześniej nieznane mi rzeczy jak dezercja amerykańskich żołnierzy, nienawiść Francuzów z Normandii do aliantów o spowodowanie pokaźnych strat dotykających cywilów, a nie Niemców, finansowanie ZSRR przez USA w latach 30. czy że największe współczucie Niemcom wziętych w amerykańską niewolę okazali… Murzyni i Żydzi. Idealnie odbrązawia aliantów i okazuje się, że gdyby to Hitler by wygrał, to miałby solidne podstawy do urządzenia własnej Norymbergii, a po latach Zychowicz pisał „Państwa Osi. Opowieści niepoprawne politycznie V”. Bombardowanie niemieckich miast i atak atomowy na Hiroszimę daje jasno, że to były ludobójstwa i utwierdza mnie w przekonaniu, że Churchill był kawałem skurwysyna.

Z całej serii faktycznie najmocniejsza i powodująca największy wkurw. W rozdziałach o Wielkim Głodzie i przemilczaniu o Katyniu, aż człowiek wyje nad tym jak zachód lizał rowa Sowietom i kupował oczywiste brednie, a Mental ma rację o tępieniu dziennikarzy. Pokazuje też, że Wielka Brytania to kraina skurwoli (tragedia Thetis, obozy koncentracyjne dla Burów i Kenijczyków, wyruchanie Kozaków) i zasługuje na rozwalenie przez imigrantów (zresztą Zychowicz w wstępie obiecał, że następna książka będzie dotyczyć Brytyjczyków oraz tego jak nas wydymali).

Jest też o kwestiach żydowskich – jak Normana Daviesa udupili, bo był za pro-polski, albo jak Żydzi posrali się, że jakiś historyk określił ludobójstwo północnoamerykańskich Indian American Holocaust, przez co Holokaust traci na wyjątkowości albo w latach 30. Wschodnie USA grzało „O boże! Bijo w Polsce Żydów! A tfu z antysemityzmem!” (OK., Zychowicz nie pisze, że to pisali żydowscy dziennikarze, ale nie trzeba być Sherlockiem Holmesem), a Hołodomor zbywali „Głodzą jakichś Azjatów? E tam, oni tak lubią :)”.

Jedynie nie pasuje mi do całości wywiad z Adamem Zamoyskim (autorem Napoleon. Człowiek i mit) o Napoleonie, bo nie ta epoka, ale to miało wpisać się obraz naiwniactwa polskich elyt i wychwalania tych, co mieli nas w dupie ;). Jak widać już przed 1815 rokiem spluwaliśmy na chętną nam dłoń, by zawrzeć nierealne sojusze.

Bardzo polecam!

Odpowiedz
Przecież Beagle to klasyka, to tak jakby pisac, ze 20 letni chłop z wąsem przeczytał Tolkiena albo Le Guin.

Odpowiedz
Niby tak, ale normikom jednorożec dalej kojarzy się z dziewczęcymi gadżetami, My Little Pony i koniarami.

Odpowiedz
W ramach nadrabiania klasyki, którą od lat mam w domu, a którą liznąłem w dzieciństwie, wziąłem się za Baśnie Andersena. Mam wydanie trzytomowe (choć jednotomowe z ilustracjami Szancera też) i jakoś mi się udało obalić dwa tomy – na trzeci na razie nie mam sił.
To nie jest łatwa lektura, bo też i tytuł jest raczej mylący, z baśniami czy bajkami w powszechnym rozumieniu tego słowa nie ma to zbyt wiele wspólnego. To są raczej opowiadania, różnego rodzaju historie obyczajowe w rozmaitych stylach, mocno filozoficzne i alegoryczne przypowieści, nawet jakby eseje itp. Są mało przystępne, takich klasyczniejszych bajek i tych, które wszyscy znamy jako kanon literatury, jest niewiele, chyba wszystkie z nich pochodzą z tomu pierwszego. Na 45 opowieści mniej więcej 12 to znana nam klasyka. W drugim tomie jest najwyżej kilka takich, które od biedy spełniają kryteria bajkowości i są w jakimś tam stopniu interesujące. Wyróżniłbym może dwie: „Córkę Króla Błot” i „Dziewczynę, która podeptała chleb”, utrzymane w konwencji gotyckiego horroru czy też fantasy, z naprawdę ciekawymi elementami grozy.
Tak więc nie czytałbym tego dzieciom, gdybym je miał, bo po prostu to nie są baśnie dla dzieci, tylko literatura dla dorosłych, a i to nie dla wszystkich.
Wspomniałem o wydaniu z ilustracjami Jana Marcina Szancera, doskonale znanym w PRL-u, ale w tym trzytomowym (w I tomie) rewelacyjne rysunki zaprezentował inny klasyk ilustracji, Janusz Stanny. Oto kilka z nich:


Odpowiedz
Pamiętam te obrazki, ale obawiam się, że po knidze śladu u mnie już nie ma.
Don't play with fire, play with Mefisto...
http://www.imdb.com/user/ur10533416/ratings

Odpowiedz
Odnośnie Baśni Andersena, ja mam jednotomowe grube tomiszcze bez obrazków - jeszcze z lat 60. i tłumaczeniem Jarosława Iwaszkiewicza. Ja jak po latach przeczytałem kilka z nich to zaskoczyło mnie, ile tam jest manifestacji wiary chrześcijańskiej.
(28-08-2021, 15:51)Cassel napisał(a): To nie jest łatwa lektura, bo też i tytuł jest raczej mylący, z baśniami czy bajkami w powszechnym rozumieniu tego słowa nie ma to zbyt wiele wspólnego. To są raczej opowiadania, różnego rodzaju historie obyczajowe w rozmaitych stylach, mocno filozoficzne i alegoryczne przypowieści, nawet jakby eseje itp.

Zresztą baśnie jako gatunek literacki przeznaczony dla dzieci do połowy XIX wieku w zasadzie nie istniał i były kierowane bezpośrednio do dorosłych (oryginalny Czerwony Kapturek ostrzegał przed świeżo napotkanymi kochankami, którym chodzi o jedno). Jak dla mnie twórczość Andersena (a nawet braci Grimm) powinna być omawiana na języku polskim podczas omawiania romantyzmu.


EDIT: Co do wspominania baśniowej oprawy graficznej, to dużym sentymentem darzę baśnie Carla Gozziego, do których ilustracje wykonał Severino Baraldi (włoski odpowiednik Marka Szyszki czy ilustratorów z Osprey Publishing):

Odpowiedz
Mefisto napisał(a):Pamiętam te obrazki, ale obawiam się, że po knidze śladu u mnie już nie ma.
 
U mnie zawsze było z tym o wiele lepiej, patrz poniżej. ;)
 
OGPUEE napisał(a):Odnośnie Baśni Andersena, ja mam jednotomowe grube tomiszcze bez obrazków - jeszcze z lat 60. i tłumaczeniem Jarosława Iwaszkiewicza. Ja jak po latach przeczytałem kilka z nich to zaskoczyło mnie, ile tam jest manifestacji wiary chrześcijańskiej.
 
Ano racja, zauważyłem, chwilami to aż mnie mdliło. Zresztą nie ma co się dziwić, takie czasy, tacy ludzie, Sienkiewicz czy Reymont też sobie tego nie żałowali. A moje trzytomowe wydanie to też przekład Iwaszkiewicza (i Stefanii Beylin).
 
Ja w ogóle zawsze lubiłem baśnie, bo tak jak się mówi, że „przysłowia mądrością narodu”, tak to samo można odnieść do bajek, legend, podań i mitów, a czytanie czegoś takiego to same korzyści, zapewne każdy kulturoznawca to przyzna. W dzieciństwie nie żałowano mi tego typu literatury, do dziś mam chyba kilkanaście takich zbiorów, od klasyki Andersena, Grimmów i Perraulta, przez najróżniejsze polskie aż po egzotyczne z baśniami narodów Związku Radzieckiego włącznie. A przy okazji polecę zbiór baśni Ernsta Wiecherta, oryginalnych, mrocznych do szpiku kości, w klimatach fantasy.
 
[Obrazek: 2400_big.jpg]
 
Tego Gozziego i Baraldiego w ogóle nie znam, ale w takim razie dorzucę fantastyczne, stylowe ilustracje Zbigniewa Rychlickiego do „Klechd domowych”.
 
[Obrazek: yj7vyWt.jpg]

Odpowiedz
(28-08-2021, 18:18)Cassel napisał(a): Tego Gozziego i Baraldiego w ogóle nie znam, ale w takim razie dorzucę fantastyczne, stylowe ilustracje Zbigniewa Rychlickiego do „Klechd domowych”.

Carlo Gozzi u nas wyszedł w serii Najpiękniejsze baśnie wydanej w 1992 roku i jak widzę trzeba szukać po allegrach lub bibliotekach:
[Obrazek: 599634-352x500.jpg]
Wersja ta była adpatacyjnym skrótowcem (jak to z większością klasycznych baśni bywa na rynku), ale stawiam, że wiernie oddali treść i nic nie ugrzeczniali (nawet jest parę mrocznawych momentów). Szerzej o Gozzim tu:
 https://mitoslavia.blogspot.com/2014/05/carlo-gozzi.html?m=1

(28-08-2021, 18:18)Cassel napisał(a): Ja w ogóle zawsze lubiłem baśnie, bo tak jak się mówi, że „przysłowia mądrością narodu”, tak to samo można odnieść do bajek, legend, podań i mitów, a czytanie czegoś takiego to same korzyści, zapewne każdy kulturoznawca to przyzna.
M.in. po baśniach i legendach można zauważyć wpływy (i normy) kulturowe i wspólne korzenie regionalne danych krajów. Mam Bajarza polskiego (też wersję zredagowaną, by XIX-wieczny oryginał pełen archaizmów był bardziej przystępny współczesnym dzieciom. No... i trochę było ksenofobii), gdzie treść baśni o latającym wilku jest taka jak sama jak w rosyjskim oryginale o carewiczu Iwanie i szarym wilku, a Chłop Biedoklep (BTW zajebista ksywa :)) i Królewicz Sługobyl to wariacje niemieckich Stoliczku, nakryj się i Gęsiareczki (cóż, przez te 123 lata musieliśmy nasiąknąć w jakimś stopniu kultury zaborców).

Odpowiedz
OGPUEE napisał(a):a Chłop Biedoklep (BTW zajebista ksywa :))
 
Co do fajnych ksyw czy imion, na pewno było tego sporo w bajkach, ale akurat nic konkretnego sobie nie przypomnę, jednak dla mnie zawsze zarąbiście brzmiał Kościej Nieśmiertelny. Szkoda, że tak niewiele o nim czytałem. :)
 
[Obrazek: Ivan_Bilibin_Koshchey.jpg]

Odpowiedz
[Obrazek: comment_1630238847som7EOSD2qq6pNEsDWZAIq.jpg]

W tym roku znów złapałem fazę na I wojnę światową i kierowany tym przeczytałem książkę o nieco zapomnianym i fascynującym froncie – Afryce Wschodniej. Amerykański historyk Robert Gaudi w swej pracy pt. „African Kaiser. General Paul von Lettow-Vorbeck and The Great War in Africa”, w przystępny sposób przybliża postać głównego niemieckiego dowódcy tego teatru wojny – Paula von Lettow-Vorbecka (1870 – 1964) oraz opisuje konflikt we wschodnioafrykańskich koloniach w okresie 1914 – 1918.
  
I wojna światowa jest kojarzona głównie przez pryzmat frontu zachodniego – nieustannych szarż na gniazda karabinów maszynowych, tysięcy trupów zalegających w błocie ziemi niczyjej. Tymczasem w obrazie tej wielkiej tragedii umyka fakt, że konflikt toczył się wszędzie tam gdzie istniały niemieckie kolonie. Chociaż Niemcy stosunkowo późno przystąpiły do imperialnej gry w XIX wieku, to po blisko trzydziestu latach od zjednoczenia w 1871 r. zdążyły one zebrać całkiem spory wianuszek posiadłości, od Chin przez Nową Gwineę i wyspy Pacyfiku po Afrykę.

Właśnie ten ostatni kontynent zawierał prawdziwą perłę niemieckiego imperium kolonialnego – Niemiecką Afrykę Wschodnią (z grubsza dzisiejsza Tanzania). Kolonia ta zarządzana po początkowych perturbacjach (krwawe powstania ludności tubylczej pod koniec XIX wieku) w dość rozsądny sposób, stała się prawdziwą solą w oku Imperium Brytyjskiego w czasie Wielkiej Wojny. O ile bowiem większość niemieckich kolonii padła najpóźniej do wiosny 1916 (upadek Kamerunu) tak siły niemieckie w Afryce Wschodnie poddały się dopiero po 11 listopada 1918 r.  i to tylko dlatego, że wojna w Europie dobiegła końca.

Była to zasadniczo zasługa jednego człowieka – Paula von Lettow-Vorbecka, pochodzącego z rodziny pruskich junkrów oficera zawodowego, który w przededniu wojny światowej został głównodowodzącym lokalnych wojsk kolonialnych – Schutztruppe. Żelazna wola, charyzma i posłuch jakim cieszył się wśród lokalnych czarnoskórych żołnierzy sprawiły, że był on w stanie wystawić do walki w szczytowym okresie walk blisko 18 000 żołnierzy (białych i czarnych). Celem Lettow-Vorbecka było związanie jak największych sił alianckich, tak by nie mogły one przysłużyć się sprawie Ententy na innych frontach. Cel ten udało mu się osiągnąć – w trakcie kampanii wschodnioafrykańskiej zaangażowanych zostało po stronie alianckiej łącznie 250 000 żołnierzy oraz około 600 000 tragarzy.

Pomimo konfliktu z cywilnym gubernatorem kolonii, Heinrichem Schnee, który początkowo w 1914 r. nalegał na zachowanie neutralności w konflikcie (biali nie będą przecież walczyć z białymi), a potem na kapitulację, oddziałom Schutztruppe udało się przetrwać przez ponad cztery lata w niesprzyjającym terenie, nie tylko prowadząc wzorowe walki odwrotowe, ale również udaremniają brytyjski desant w listopadzie 1914 r. oraz przejść do działań ofensywnych, zakłócających działanie kolei ugandyjskiej biegnącej przez dzisiejszą Kenię.

Dopiero przybycie południowoafrykańskich posiłków pod dowództwem Jana Smutsa w 1916 r. zmusiło Niemców do cofnięcia się w głąb kolonii. Od tamtej pory oddziały von Lettow-Vorbecka prowadziły ciężkie walki osłonowe, jednocześnie kierując się na południe. W pewnym momencie doszło do zajęcia całej kolonii przez aliantów, co jednak nie powstrzymało  wojsk niemieckich przed przeniesieniem walk w głąb portugalskiego Mozambiku, gdzie zdobyły one bezcenne zapasy pozwalające im na dalszy opór. W ostateczności koniec wojny zastał je w brytyjskiej Rodezji, gdzie ostatni niemieccy żołnierze złożyli broń 25 listopada w mieście Abercom.

Kampania wschodnioafrykańska to mistrzostwo jeśli chodzi o prowadzenie wojny podjazdowej oraz jej logistykę. W tym kontekście należy wspomnieć o losie lekkiego krążownika SMS Königsberg, którego wybuch wojny zastał w stolicy niemieckiej kolonii Dar es Salaam. Po potyczce z brytyjskimi okrętami blokującymi wybrzeże wyrwał się on na rajd po Oceanie Indyjskim, siejąc popłoch wśród brytyjskiej admiralicji. W ostateczności, po wielu perypetiach został on zatopiony w delcie rzeki Rufiji. Niemcom udało się odzyskać z niego ciężkie działa, które od tego mementu siały popłoch w walkach na afrykańskiej sawannie.

Długotrwałe walki, ciągłe marsze, niesprzyjająca przyroda i tropikalne choroby nie odebrały jednak woli walki niemieckim oddziałom, do tego stopnia, że po złożeniu broni wśród młodszych oficerów zrodził się pomysł buntu i dalszego prowadzenia walk. Pomysł o tyle śmiały co bezcelowy, dopiero sam Lettow-Vorbeck zdołał go im wyperswadować.

Świetna książka, napisana w śmiały sposób, która potrafi zainteresować czytelnika.

PS. Uproszczona mapa kampanii:

[Obrazek: comment_1630238892RYDBsEJDGH3reDZB2Srm7t.jpg]

i dla skali odległości Tanzania (której terytorium z grubsza odpowiada Niemieckiej Afryce Wschodniej) na tle Europy:

[Obrazek: comment_1630239189u73GkQMWzYs5issGrEHr7W.jpg]

PSS. Von Lettow-Vorbeck pojawia się w jednym z odcinków "Kronik młodego Indiany Jonesa".

Odpowiedz
Tonąca dziewczyna - Caitlin R. Kiernan

Mroczna, niepokojąca, inteligentnie skonstruowana proza. Autorka w przemyślany sposób gra na niejednoznacznościach, stosując narrację w formie pamiętnika głównej bohaterki, która nie ufa własnym wspomnieniom i cierpi na schizofrenię. Powieść jest wypełniona motywami i scenami, które można (a nawet trzeba) interpretować dwojako. Rozdział pisany w czasie "epizodu" psychotycznego na długo zostaje w głowie. Mam jednak wrażenie, że mimo wszystko czegoś tutaj zabrakło do wielkości. Ale to wciąż znakomita, gęsta i trudna do jednoznacznej kwalifikacji gatunkowej powieść, pełna sprytnie wplecionych nawiązań do sztuki i popkultury. Warto znać. Autorka zadedykowała ją Peterowi Straubowi i faktycznie można niekiedy w "Tonacej dziewczynie" dosłyszeć echa "Upiornej opowieści".

Odpowiedz
Czytał ktoś "Konklawe" Roberta Harrisa?

Ogólnie ciężko było mi wejść w tę powieść, przez pierwsze kilkadziesiąt stron trudno było złapać zainteresowanie i zaangażowanie. Główny bohater wydał mi się mało ciekawy w porównaniu z poprzednią powieścią Harrisa, którą czytałem (mowa o "Vaterlandzie" - swoją drogą bardzo dobra, kto nie miał okazji to polecam). No, ale jak już złapałem bakcyla i wreszcie te wszystkie watykańskie intrygi zaczęły mnie obchodzić, to autor na koniec dowala takim twistem, że ja łapię się za głowę. Śmieję się na głos, jednocześnie odczuwam spore pokłady żenady. Coś po prostu niesamowitego - finalnie nie najgorsza powieść zmienia się w totalnego zakalca z zakończeniem, które ma szokować (??) tylko dla samego szokowania. No meh straszny.

I tak mam zamiar zaznajomić się z całą twórczością Harrisa (ponieważ wydaje się być spoko autorem dla osób, które szukają raczej czystej, książkowej rozrywki), ale jego druga powieść, którą czytałem okazała się naprawdę ciulowa.

Odpowiedz
Kiedyś przesłuchałem audiobook. Pamiętam, że książka początkowo mnie nudziła, ale potem mi się podobała i dobrze się śledziło sceny "eliminacji" poszczególnych kandydatów. Co do końcowego twistu, to o ile dobrze kojarzę, chyba się go nawet domyśliłem, ale nie byłem nim jakoś specjalnie zażenowany i raczej nie odstawał mi jakoś bardzo od reszty. Całość odebrałem raczej pozytywnie.
Wszystko jest możliwe, niemożliwe zabiera tylko trochę więcej czasu.

Odpowiedz
(10-11-2021, 15:12)Dirk napisał(a): Kiedyś przesłuchałem audiobook. Pamiętam, że książka początkowo mnie nudziła, ale potem mi się podobała i dobrze się śledziło sceny "eliminacji" poszczególnych kandydatów. Co do końcowego twistu, to o ile dobrze kojarzę, chyba się go nawet domyśliłem, ale nie byłem nim jakoś specjalnie zażenowany i raczej nie odstawał mi jakoś bardzo od reszty. Całość odebrałem raczej pozytywnie.

W sensie, że

Odpowiedz
(10-11-2021, 15:19)Pelivaron napisał(a): W sensie, że
No właśnie tego drugiego też się domyśliłem. Ale tego, że
Ja to raczej przyjąłem jako kolejny zwrot akcji i nie odebrałem negatywnie. Ot, pisarz chciał trochę zaszokować czytelnika i tyle :)
Wszystko jest możliwe, niemożliwe zabiera tylko trochę więcej czasu.

Odpowiedz
No dla mnie to było trochę za dużo. Nie dlatego, że to szokowało czy obrażało moją osobę, po prostu takie bardzo wymuszone się wydało.

Odpowiedz
Ja to odebrałem na zasadzie: "co jeszcze można by wymyślić?". I jakoś tak naturalną kolejną rzeczy przyszło mi na myśl, że
Taka typowa "pisarska" zagrywka.
Wszystko jest możliwe, niemożliwe zabiera tylko trochę więcej czasu.

Odpowiedz

Digg   Delicious   Reddit   Facebook   Twitter   StumbleUpon  






Podobne wątki
Wątek: Autor Odpowiedzi: Wyświetleń: Ostatni post
  Szukam książki military 81 17,408 30-01-2021, 20:27
Ostatni post: Paszczak
  Star Wars - książki military 90 18,878 25-11-2017, 21:23
Ostatni post: Kuba
  Ekranizacja książki Raul7 5 3,145 05-06-2017, 12:34
Ostatni post: Snuffer
  Baza adaptacji na portalu książki aniakonda 12 6,310 22-11-2014, 17:34
Ostatni post: aniakonda



Użytkownicy przeglądający ten wątek:
1 gości