Fabuła: Dość zgorzkniały, zgryźliwy starszy pan wszystkich wnerwia. Aż pewnego dnia na przeciw wprowadza się nowa rodzina, i koleś zwany Otto się zmienia.
W roli staruszka występuje Tom Hanks.
Taaaa, włączę sobie jakąś komedię na wieczór - pomyślałem i odpaliłem ten film, pamiętając trailer, sugerujący coś lekkiego. No i takiego wała, bo to surowy dramat o życiu i śmierci, i przemijaniu. Momenty może i są lekkie, ale na całej szerokości jest to ujmujący dramat. Hanks dobry, ale show kradnie bohaterka Marisol, która zagrała fenomenalnie. We flashbackach, których jest sporo pojawia się Sonya i jest zjawiskowo piękna. Końcówka niby próbuje to wszystko osłodzić, co się działo, ale nadaremnie, bo po prostu całość taśmy wypełnia żal, rozpacz i życiowa katastrofa. Co jest fajne, że pewne rzeczy są dawkowane umiarkowanie i te puzzle potem składają się w całość, ukazując naturę Otto. Nawet reakcja Marisol na to, że ma "wielkie serce" była taka, jak moja. ot, ironia losu. I przede wszystkim ciężko mi się oglądało, bo Otto to dosłownie ja. Taki wnerwiający typ, który wszystkich wyzywa od idiotów :/
Dla samej realcji Otto - Marisol warto to obejrzeć i z pewnością wrócę do tej historii, ale nie prędko bo można zaliczyć doła. Daję 8/10!
Rozwijam wątek z "krótkiej..."
Jak wspomniałem, trailer próbuje przekazać, że jest to komedia. Nic bardziej mylnego, gdyż z komedią to nawet nie stało obok, a odkrywane z wolna karty pokazują naprawdę przech*jową stronę życia tytułowego Otto. Co więcej, tych kwiatków i zła w jego życiu jest tak wiele, że zasadniczo jego zgryźliwość jest 100% uzasadniona. I wszystkich ma za idiotów.
Fabuła przypomina w swoim szkielecie "As good as it gets" z czyli "Lepiej być nie może": piękna kobieta (sic!) zakochuje się w zgryźliwym kolesiu. No ale Malvin w sumie był zblazowanym dupkiem bo tak, a Otto jednak dostał od życia taki wpi3rdol, że nie ma co tych dwóch bohaterów porównywać. Ale w obu filmach clou jest to, że jakiś stary gość ma w sobie dobro, a miłość do bliźniego uratuje świat. I po obejrzeniu Otto ten przereklamowany szajs z Hunt i Nicholsonem, gdzie bohatera nie da się lubić a wątek miłości jest naciągnięty jak guma, blednie jeszcze bardziej, bo choć Foster próbuje przemycić jakieś jasne punkty życia swojego bohatera, to w ogólnym rozrachunku bez pitolenia sprzedaje wielki dramat, a jego bohater od początku do końca ma przewalone.
W roli staruszka występuje Tom Hanks.
Taaaa, włączę sobie jakąś komedię na wieczór - pomyślałem i odpaliłem ten film, pamiętając trailer, sugerujący coś lekkiego. No i takiego wała, bo to surowy dramat o życiu i śmierci, i przemijaniu. Momenty może i są lekkie, ale na całej szerokości jest to ujmujący dramat. Hanks dobry, ale show kradnie bohaterka Marisol, która zagrała fenomenalnie. We flashbackach, których jest sporo pojawia się Sonya i jest zjawiskowo piękna. Końcówka niby próbuje to wszystko osłodzić, co się działo, ale nadaremnie, bo po prostu całość taśmy wypełnia żal, rozpacz i życiowa katastrofa. Co jest fajne, że pewne rzeczy są dawkowane umiarkowanie i te puzzle potem składają się w całość, ukazując naturę Otto. Nawet reakcja Marisol na to, że ma "wielkie serce" była taka, jak moja. ot, ironia losu. I przede wszystkim ciężko mi się oglądało, bo Otto to dosłownie ja. Taki wnerwiający typ, który wszystkich wyzywa od idiotów :/
Dla samej realcji Otto - Marisol warto to obejrzeć i z pewnością wrócę do tej historii, ale nie prędko bo można zaliczyć doła. Daję 8/10!
Rozwijam wątek z "krótkiej..."
Jak wspomniałem, trailer próbuje przekazać, że jest to komedia. Nic bardziej mylnego, gdyż z komedią to nawet nie stało obok, a odkrywane z wolna karty pokazują naprawdę przech*jową stronę życia tytułowego Otto. Co więcej, tych kwiatków i zła w jego życiu jest tak wiele, że zasadniczo jego zgryźliwość jest 100% uzasadniona. I wszystkich ma za idiotów.
Fabuła przypomina w swoim szkielecie "As good as it gets" z czyli "Lepiej być nie może": piękna kobieta (sic!) zakochuje się w zgryźliwym kolesiu. No ale Malvin w sumie był zblazowanym dupkiem bo tak, a Otto jednak dostał od życia taki wpi3rdol, że nie ma co tych dwóch bohaterów porównywać. Ale w obu filmach clou jest to, że jakiś stary gość ma w sobie dobro, a miłość do bliźniego uratuje świat. I po obejrzeniu Otto ten przereklamowany szajs z Hunt i Nicholsonem, gdzie bohatera nie da się lubić a wątek miłości jest naciągnięty jak guma, blednie jeszcze bardziej, bo choć Foster próbuje przemycić jakieś jasne punkty życia swojego bohatera, to w ogólnym rozrachunku bez pitolenia sprzedaje wielki dramat, a jego bohater od początku do końca ma przewalone.
“A man holds sacred only 3 things. His home, his children, and his mother. He who dares to harm any of these, whomever god he serve, pray to them for mercy. You will receive none from the man.”
12-02-2024, 09:13