Armageddon (1998)
#41
Cytat:Poslużę się argumentem, kogoś tam, sprzed lat, że łatwiej i taniej byłoby nauczyć astronautów wiercić niż wiercaczy (hmm) wyszkolić na astronautów.

Affleck pytał o to Baya.

A ja się posłużę odpowiedzią tego ostatniego:


Odpowiedz
#42
Najlepszy najgłupszy film ever. Jak już wszyscy się zachwycamy to Ben Affleck nigdy nie był piękniejszy niż upośledzony A.J. <3

Kocham ten film jak dziecko z Downem, które wiesz, że nie wyzdrowieje ale musisz, bo to Twoje.

Odpowiedz
#43
Dobra, wygrzebałem. Wypada więc dotrzymać słowa i pociągnąć temat.

Armageddon obejrzałem w kinie za bajtla i zakochałem się z miejsca. Brusowi Willisowi ogólnie wtedy byłbym w stanie oddać obie nerki, gdyby łaskawie je przyjął, a Brusowi Willisowi ratującemu świat przed zagładą oddałbym wszystkie organy. Ale ten casting to w sumie tylko wierzchołek góry lodowej mojej miłości do tego arcydzieła.

Głupoty scenariusza widziałem od samego początku. I od samego początku mnie one kompletnie nie obchodziły. Tak jak Baya. On w większości swoich filmów opowiada o marzeniach, które chciałby spełnić. W The Rock wyśnił sobie nerda, którego nie szanują twardziele, a który musi im wszystkim uratować sytuację. W Armageddonie wymarzył sobie już totalnego twardziela - Brus Willis w tym filmie to jakiś ideał męskości - który w zasadzie od niechcenia i bez grama zawahania ratuje ludzkość. To czy promy kosmiczne mogą startować jednocześnie Bayowi jest tak obojętne, że już bardziej nie może. Grunt, że ujęcie będzie niesamowite i emocje podczas oglądania zagotują się do temperatury 500 stopni.

Reżysersko i realizacyjnie ten film to obłęd w dobrym znaczeniu tego słowa. Efekty może kuleją z dzisiejszej perspektywy, bo w sumie czuć, że powierzchnia asteroidy w totalu to studio, a lot promów to bardzo słabe CGI, jednak to są pojedyncze ujęcia. Same projekty są bardzo fajne, a koncepcja, że większość filmu jest bardzo jednak ciasna to genialny pomysł wizualny. To pewien paradoks, że film o ratowaniu dosłownie całej planety jest rozegrany w zasadzie intymnie, bo zbliżeniach, ciasnych planach. Cały nacisk emocjonalny jest położony na bohaterów. Są oczywiście sceny totalnej rozpierduchy miast, ale to bardziej przerywniki. Kluczowe momenty rozgrywają się przy stanowiskach w bazie NASA i w niemal klaustrofobicznym promie. Jednocześnie montowane jest to jak najlepsze pościgi. Spadający w slowmo kubek to petarda większa niż naloty w filmach wojennych. Jakieś branżowe żarty typu "Bay nawet kupowanie mleka nakręci z 7 kamer, gdzie każda będzie na jeździe" to żadna przesada. W Armageddonie właśnie tak są filmowe nawet najprostsze ujęcia. No i ten montaż. Tu nie ma chwili spokoju. Dodam jeszcze, że jest to genialnie zmontowany film pod względem strukturalnym. Jak w obrębie poszczególnych scen można mówić o szczycie tej dziedziny, tak w kwestii łączenia całości w opowieść zdarzają się kosmicznie genialnie pomysły. Przejścia dźwiękiem, przejścia przez dialog, używanie piosenek jako łączników. Wszystko się tu zgadza.

Kocham ten film za brak humoru. To jest wielka siła. Jest tu oczywiście kilka jakichś tam pojedynczych żarcików, ale one w ogóle nie mają na celu rozładowania atmosfery. W dzisiejszych czasach ten atut wydaje się jeszcze większy. Bay w ogóle nie mruga okiem. Oj nie. Armageddon to film śmiertelnie poważny. Wygłupy Buscemiego w trzecim akcie to niby element komediowy, ale w praktyce mają jedynie dolać oliwy do ognia, bo pokazują, że gość zwariował od presji i stresu. To nie jest żadne ironiczne i samoświadome kino. Zupełnie nie. Dlatego można przy tym filmie dać się porwać i zapomnieć o wszystkim dookoła. Nie trawię ogólnie tego całego brania w nawias swoich historii. Bay na początku kariery umiał wytrzymać i dociskać do podłogi pedał gazu. Później już jednak regularnie robił sobie jaja ze swoich historii. Armageddon to jednak film totalnie poważny w swoim idiotyzmie. I dobrze.

Pora też na kilka słów o aktorach. Sam casting to mistrzostwo świata. O Willisie już wspomniałem. Niepozornie jednak w Armageddonie rządzi arcygenialny Billy Bob Thornton. Willis to w sumie w tym filmie jest i wystarczy. Thorton natomiast kreuje bardzo fajną postać. Jego szef NASA to taki gość, który kiedyś chciał, ale nie mógł, obecnie rutyniarz, ale gdy przychodzi wyzwanie to wspina się na 200% swoich wyżyn, żeby udowodnić sobie, że jest właściwym typem na właściwej pozycji. Jednocześnie nie jest mechaniczny w tym co robi. Bardzo dba o swoich ludzi, za którymi staje murem i widać to wielokrotnie w filmie. To zdecydowanie serce filmu, jeżeli chodzi o bohaterów. Mimo, że nie znalazł się na plakacie.

Liv Tyler natomist jest tragiczna. Inna sprawa, że ma równie tragiczną rolę. Jej jedynym zadaniem jest być kochaną przez ojca i narzeczonego. Chyba każdy tekst, który wypowiada jest zagrany źle. Przy mojej ogólnej miłości do filmu traktuję to jako urocze, ale to realnie zła rola. Niemniej sama postać jest nie do usunięcia. To ogromnie istotny element układanki.

Ben Affleck jest piękny i cudowny. Kiedyś myślałem, że gra w tym filmie źle, ale to jest łebski gość i poszedł w lekką ironię ze swoim występem, co jeszcze dodatkowo dodaje AJowi uroku jako takiemu bezrefleksyjnemu, ale bardzo emocjonalnemu kozaczkowi.

Will Patton i jego Chick to cichy bohater filmu. Wychodzi z cienia Willisa w kilku tylko momentach, ale zawsze jest to złoto świecące najjaśniejszym blaskiem. "Harry, the clock on that nine-foot nuclear weapon is ticking".

Armageddon ma dla mnie absurdalną wręcz "replay value". Jak gdzieś na jutubie trafiam na klip z niego, to mam ochotę na całość. W kinie byłem 3 razy, z czego 2 razy dzień po dniu. Kocham ten film absolutnie. Powiem wręcz, że jest on moim ulubionym filmem w ogóle. I jest mi wstyd, że nie dałem go na swojej forumowej liście top 30. Zachowałem się wtedy snobistycznie i uznałem, żę głupio w sumie dać tam taki durny film. Dziś wychodzę z cienia.
.

Odpowiedz
#44
[Obrazek: clap-applause.gif]

To już wiem co muszę sobie powtórzyć w weekend :)

Odpowiedz
#45
(25-11-2022, 19:48)srebrnik napisał(a): Kocham ten film za brak humoru. To jest wielka siła. Jest tu oczywiście kilka jakichś tam pojedynczych żarcików, ale one w ogóle nie mają na celu rozładowania atmosfery. 
Dawno to widziałem, ale chyba było tam wbrew pozorom trochę więcej humoru - przecież scena z Greenpeace i golfem na początku to jest komediowe złoto, tak samo jak ten Rusek na stacji kosmicznej - generalnie cały jego wątek ("Amerykańskie komputery, ruskie komputery. I tak składane na Tajwanie!") :)
Wszystko jest możliwe, niemożliwe zabiera tylko trochę więcej czasu.

Odpowiedz
#46
To są żarty sytuacyjne. To nie jest branie sytuacji w nawias. O to mi chodziło. Nieprecyzyjnie napisałem
.

Odpowiedz
#47
"Brak humoru" to akurat jakoś średnio mi tu pasuje, z resztą się zgadzam. Możliwe, że jutro obejrzę, uwielbiam ten film, piosenka z niego leciała przy pierwszym tańcu na moim weselu, a kiedy o niej pomyślałem w tym kontekście, to aż sam się dziwiłem, że w ogóle rozważałem przed nią jakieś inne opcje.

Odpowiedz
#48
Ta piosenka to jest 10/10 totalne

No ale jaki znajdziecie przykład humoru, który podważa powagę sytuacji w filmie? Poza tym początkiem z psem w dziurze, bo tam to faktycznie bayowski humor w 100%
.

Odpowiedz
#49
(25-11-2022, 20:24)Craven napisał(a): To już wiem co muszę sobie powtórzyć w weekend :)

Titanica? :)
Don't play with fire, play with Mefisto...
http://www.imdb.com/user/ur10533416/ratings

Odpowiedz
#50
(25-11-2022, 20:25)Dirk napisał(a):
(25-11-2022, 19:48)srebrnik napisał(a): Kocham ten film za brak humoru. To jest wielka siła. Jest tu oczywiście kilka jakichś tam pojedynczych żarcików, ale one w ogóle nie mają na celu rozładowania atmosfery. 
Dawno to widziałem, ale chyba było tam wbrew pozorom trochę więcej humoru - przecież scena z Greenpeace i golfem na początku to jest komediowe złoto, tak samo jak ten Rusek na stacji kosmicznej - generalnie cały jego wątek ("Amerykańskie komputery, ruskie komputery. I tak składane na Tajwanie!") :)

Moim zdaniem to w ogóle nie jest komediowa scena

.

Odpowiedz
#51
No nie wiem, mnie bawi :) Może to kwestia postrzegania, ale ten Rusek przecież jest groteskowy. W ogóle w tej scenie jest świetnie zmieszane napięcie (powaga sytuacji) właśnie z humorem pod postacią Ruska i jego zachowania. Generalnie maksymalnie hollywoodzka scena w dobrym tego słowa znaczeniu.
Wszystko jest możliwe, niemożliwe zabiera tylko trochę więcej czasu.

Odpowiedz
#52
Może sobie być, ale chodzi mi o to, jak to jest przedstawianie. Scena jest poważna w 200%. To oczywiście jest zabawne, ale tu nie ma celowego żartu i mrugania okiem do widza. O to mi chodzi w całym moim komentarzu dotyczącym humoru w tym filmie
.

Odpowiedz
#53
Spoko. Nie będziemy tu kruszyć kopii o takie szczegóły. Zwłaszcza, że film jest ok, hollywoodzki blockbuster w najlepszym wydaniu. Głupi, ale z serduchem.
Wszystko jest możliwe, niemożliwe zabiera tylko trochę więcej czasu.

Odpowiedz

Digg   Delicious   Reddit   Facebook   Twitter   StumbleUpon  






Podobne wątki
Wątek: Autor Odpowiedzi: Wyświetleń: Ostatni post
  Phoenix (Danny Cannon, 1998) Mental 4 2,682 11-03-2024, 10:09
Ostatni post: Melvin27
  The Thin Red Line (1998) reż. Terrence Malick Snuffer 22 5,294 31-03-2023, 23:52
Ostatni post: Scheckley
  Soldier (1998) D'mooN 12 3,125 10-06-2012, 21:21
Ostatni post: OGPUEE
  Rounders (1998) Snuffer 1 1,173 13-12-2009, 21:55
Ostatni post: Snuffer
  Happiness (1998) nowak 9 2,252 08-06-2009, 14:03
Ostatni post: JohnBerebere



Użytkownicy przeglądający ten wątek:
1 gości