Wczoraj obejrzałem do końca ten siedmioodcinkową miniserię i całość wypada całkiem ok. Niemniej trudno mi uznać ją za coś wybitnego, póki co to "Manhunt" to w mojej ocenie serial średni z paroma dobrymi momentami i całkiem dobrą gra aktorską Menziesa i Boyle'a. Jeśli ktoś jest zainteresowany wojną secesyjną to zdecydowanie polecam, bo pozwala spojrzeć na ten konflikt z innej perspektywy.
Przedstawianie jednak tego serialu jako thrillera politycznego to zdecydowania przesada, to nie "JFK" Stone'a którego oglądało się na krawędzi fotela w scenach ekspozycji. Tutaj mamy do czynienia raczej z dramatem historycznym, który stara się być również komentarzem do współczesności, co jednak ważne nie czyni tego aż w tak nachalny sposób. Booth jest przedstawiony jako skrajny egoista, niepewny swej wartości, który próbuje ją udowodnić w najbardziej skrajny sposób - dokonując zamachu na szanowaną figurę publiczną. Boyle dobrze wykreował swoją postać, z jednej strony nawet można jej współczuć, ale nigdy nie da się zapomnieć do czego Booth był zdolny.
Co wzbudziło moje zdziwienie to to, że jakkolwiek główna fabuła odcinków od 1 do 6 trwa zaledwie 12 dni to postacie skaczą między Waszyngtonem, Nowym Jorkiem. Richmond i Montrealem w sposób przypominający niesławną teleportację z ostatnich sezonów "Gry o tron". Zasadniczo tylko Booth i jego przydupas David Herold poruszają się w realistycznym tempie kierując się do Richmond (po co jednak tam uciekają skoro Richmond zostało zajęte wojska Unii jeszcze przed zabójstwem Lincolna? - serial ma sporo tego rodzaju "skrótów" fabularnych).
Co do reszty to zdjęcia i kostiumy bardzo dobre, widać, że komuś się po prostu chciało, kuleję jednak zakończenie, które początkowo zdawało się obiecywać znacznie więcej, a casting Pattona Oswalta był totalna pomyłka.
Moja ocena 6/10 do 7/10.
22-04-2024, 13:04