Filmy Disneya / Pixara
(23-06-2021, 22:38)Mefisto napisał(a): Her father is of three quarters Polish descent xD
Jak Elizabeth Warren może robić za Indiankę, to ta Zegler za pół-Polkę.

Odpowiedz
Pierwsza zapowiedź "Encanto" Muzykę skomponował Lin-Manuel Miranda. Premiera w listopadzie.

Odpowiedz
Nowa animacja Piksara. Historia nastolatki, która w stanie zbytnie podekscytowania zmienia się w... gigantyczną pandę rudą (!?) Polski tytuł: "To nie wypanda" (!?)

Odpowiedz
O, jakieś Backstreet Boys w muzie do trailera.

Nostalgia za najtisami już uruchomiona przez media :) 

Odpowiedz
Cytat:"To nie wypanda" (!?)
I dubbing od razu:

Odpowiedz
Jak dowiedziałem się, o czym ma być ten film, pomyślałem sobie, że brzmi to jak pomysł wyjściowy, z którego totalnie nie da się zrobić nic niekawego.
No i zwiastun póki co mnie nie przekonał - moim zdaniem koncepcja tego filmu zupełnie nie ma w sobie potencjału. Wygląda, jakby ci w Pixarze dostali wypalenia zawodowego.
Życie to nie tylko filmy, więc prowadzę sobie blog o książkach:
https://mowisietrudno.blogspot.com

Odpowiedz
Ej, ale polski tytuł w pytkę :)
Don't play with fire, play with Mefisto...
http://www.imdb.com/user/ur10533416/ratings

Odpowiedz
Tłumaczenie spoko, ale sam pomysł i zwiastun dziwaczny i chyba dalej Disney próbuje uderzać w azjatycki rynek.
W sumie to ostatnie animacje Disneya opierają się na wzięciu jakiegoś zakątka świata i kultury i stworzenia wokół tego historii.
/www.filmmusic.pl - me recki 
#istandbydaenerys






Odpowiedz
Raya i ostatni smok

Odkąd Disney przerzucił się na CGI, ma jakiś kłopot, żeby dorównać starym klasykom. W latach 2010-2014 wyglądało na to, że wreszcie załapał, jak to należy robić ("Zaplątani", "Ralph Demolka", "Kraina Lodu" - to było na poziomie), ale wszystkie ich późniejsze animacje po mnie totalnie spłynęły. Ale że lubię azjatyckie klimaty, to wybrałem się na "Rayę". No i niestety tendencja została utrzymana - jest w porywach tak sobie.

Podobał mi się projekt smoczycy, no i podobał mi się projekt świata - scenerie są naprawdę malownicze i chętnie obejrzałbym jakiś lepszy film, który by się w nich rozgrywał.

Niestety sama fabuła to taki schemat, że można się załamać. Naprawdę, ganianie z miejsca na miejsce i kompletowanie jakiegoś artefaktu? Nadal ktoś opiera filmy na takim szkielecie? Że grozi nam jakieś zło, ale wystarczy skompletować i poskładać jakąś rzecz, a zagrożenie zostanie zażegnane? Jak widać, nadal stosuje się te chwyty. Fabuła wygląda tak: Raya przenosi się z lokacji do lokacji, zdobywając kawałki artefaktu, a na końcu
.

Historia jest prosta jak budowa cepa, sztampowa do bólu, poskładana z gotowców, bez zaskoczeń, bez ciekawych postaci - nie uwierzę, że ktoś nad tym myślał dłużej niż minutę. Nie widać, żeby komukolwiek zależało na opowiedzeniu czegoś choć odrobinę oryginalnego.

Ta fabularna prostota to jedna z bolączek współczesnego Disneya. Podobnie rzecz wyglądała z "Vaianą" - ot, dwie osoby na tratwie płynęły do jakiegoś miejsca, żeby coś tam oddać. I tyle.

Oczywiście nawet na słabym fabularnym szkielecie można oprzeć dobry film, ale trzeba wtedy położyć na coś większy nacisk, postarać się wymaksować inne jego aspekty. A w "Rayi", jak to u współczesnego Disneya, wszystko jest jakieś takie bezpłciowe, na pół wypieczone.

Na przykład humor. Niby jest, ale nie bawi. W całym filmie tylko raz uśmiechnąłem się pod nosem. Co się stało z disnejowskim humorem? Jeszcze w "Zaplątanych" i "Krainie Lodu" miał się dobrze, a teraz wygląda słabowicie.

Albo postacie. Aż się prosiło o wyrazistych bohaterów. Niestety poza smoczycą reszta postaci po prostu sobie jest. W filmie mamy skłócone nacje i ekipa Rayi składa się z przedstawicieli tych zwaśnionych narodów. Film byłby wyrazistszy, gdyby odnosili się do siebie ze zrozumiałą nieufnością i dopiero w trakcie wspólnych przygód nauczyli się ufać sobie i polegać na sobie nawzajem (zaufanie jest głównym tematem filmu i morałem wciskanym uparcie widzowi przez gardło). Zantagonizowana grupa bohaterów uczyniłaby ten film lepszym - lepiej podkreśliłaby przesłanie, a do tego dałaby możliwości do ciekawszych interakcji między postaciami i jakichś komediowych słownych utarczek. Film mógłby tylko zyskać. Ale nie, wszyscy towarzysze Rayi bez szemrania przyłączają się do jej drużyny i w ogóle mało wchodzą ze sobą w interakcje - pozostają tak bezosobowi jak cały ten film.

Są też pewne kwestie, których nie rozumiem, i nie wiem, czy rozumieją je scenarzyści:


Animowane fantasy w azjatyckich klimatach - brzmi jakby był tu potencjał. Ale jeśli szukacie czegoś, gdzie ten potencjał jest wykorzystany, to sięgnijcie po "Awatara: Legendę Aanga", bo "Raya i ostatni smok" wam tego nie da.
Życie to nie tylko filmy, więc prowadzę sobie blog o książkach:
https://mowisietrudno.blogspot.com

Odpowiedz
Ostatnio dwie pozycje ze skarbca mi wpadły.

Aladyn (1992)

Animacja jest tu rewelacyjna i ani trochę się nie zestarzała (no, może poza tymi wstawkami CGI, ale wiadomo że wtedy ta technika raczkowała ;)) - jak to w filmach Disneya po "Małej syrence". Ta ekspresja obrazu w połączeniu z kolorami wciąż jest bardzo miła dla oka. 

Co by nie mówić, film należy jednak do drugiego planu - Dżin to chyba to postać, która zrewolucjonizowała comic reliefy w animacjach i zapoczątkowała trwającą do dzisiaj modę na udział celebrytów w dubbingu. Podobno te wszystkie jego żarty, które widzimy w filmie to tylko cząstka improwizacji nagranej przez Robina Williamsa. To był dopiero gość! Mniej się mówi tutaj o dywanie, a szkoda, bo animatorzy fajnie się wykazali obdarowując ten kawałek tkaniny ludzkimi cechami. Duet villainów też na plus i nawet ten Jago mnie nie irytował - wręcz przeciwnie. Swoją drogą, czy tylko ja zwróciłem uwagę na to jak znakomicie zaanimowaną mimikę ma Jafar? :) Główna para gołąbeczków nawet niepozbawiona chemii, mimo że to typowy disnejowski romans, w którym to miłość kwitnie w tempie kilku godzin. I chyba Aladyn nie myślał sobie, że Jasmina w ogóle nie pozna w tym handsome księciu chłopaka, z którym dzień wcześniej spędziła wieczór tylko dlatego, bo ma ładniejsze ciuchy? :P Co do reszty - nawet ten potok nawiązań do współczesnej popkultury mnie nie rozprasza i coś czuję, że bez tego filmu nie byłoby chyba nawet "Shreków". Muzyka Alana Menkena też daje radę.

7/10


Robin Hood (1973)

Czyli jak sprawić, że słynna legenda o łuczniku z Sherwood stanie się bardziej przystępna dla dzieci. Trzeba przyznać, że Disney wychodzi z takiej adaptacji obronną ręką, bo seans wciąż po tylu latach daje naprawdę sporo frajdy. Nie przeszkadza mi osadzenie legendy w świecie antropomorficznych zwierząt - właściwie ich dobór dla danych postaci jest tutaj niemalże strzałem w dziesiątkę (Robin jest lisem - no chyba, nie trzeba tutaj tłumaczyć tego wyboru?). Okazjonalnie wychodzi z tego kawał fajnego humoru wizualnego.

Jest w tym wszystkim miejsce zarówno dla akcji, mroku, romansu i komedii. Polubiłem nawet sympatycznych bohaterów ze śpiewającym ballady kogutem na czele. Czarne charaktery są przezabawne - maminsynkowaty Książę Jan ze swoim wężem przydupasem powodują uśmiech na ustach w każdej scenie. Aż chyba obejrzę oryginał dla usłyszenia duetu Petera Ustinova i Terry'ego-Thomasa, choć polski dubbing i tak wyszedł godny pochwał. No i warto wspomnieć o naprawdę przyjemnych dla ucha piosenkach. Ja już chyba nawet znalazłem faworyta na najbardziej niedocenioną ze stajni Disneya. Napiszcie mi, że poniższa sekwencja nie jest niczym te rzadkie sny, po których budzi się z uśmiechem na ustach:



8/10

Odpowiedz
(29-07-2021, 21:14)Kryst_007 napisał(a): I chyba Aladyn nie myślał sobie, że Jasmina w ogóle nie pozna w tym handsome księciu chłopaka, z którym dzień wcześniej spędziła wieczór tylko dlatego, bo ma ładniejsze ciuchy? :P

A zapamiętasz twarz gościa, który zobaczysz jeden raz i prawdopodobnie go nie ujrzysz :)? Poza tym Jafar wcześniej okłamał Dżasminę, że owy chłopak został ścięty.

Oglądałeś w oryginale czy z dubbingiem?

Odpowiedz
Z dubbingiem. Oceniam go ogólnie wysoko - głównie ze względu na Tyńca, Bednarskiego i Nawrockiego, choć trochę zajęło mi przyswojenie głosu Aladyna.

Odpowiedz
W końcu robiła go Maria Piotrowska - jedna z tych wybitnych przedstawicielek "polskiej szkoły dubbingu". I polski dubbing z lat 90. naprawdę był wybitny i w przypadku produkcji telewizyjnych przebijał oryginał, a także Disney Character Voice International jeszcze się tak nie wtrącał, a i reżyserzy potrafili postawić na swoim.

Aczkolwiek dla mnie Bednarski jako Jafar to miscast i przysłowiowa łyżka dziećgu na tle reszty. Bednarski to idealnie pasował do grubasów i gości o wielkich gabarytach, szczególnie że sam był potężnej postury. A chudy wężowaty Jafar (jak i podobny Dick Dastardly) gryzie z basem Bednarskiego, i jak dla mnie z tamtego okresu powinien grać taki Paweł Galia.

Odpowiedz
(29-07-2021, 21:53)OGPUEE napisał(a): łyżka dziećgu

[Obrazek: f4688f39296ee775d37889d7b6e723f2.gif]
Don't play with fire, play with Mefisto...
http://www.imdb.com/user/ur10533416/ratings

Odpowiedz
Nie dość, że łyżka dziećgu, to jeszcze w dodatku "przysłowiowa". Bardzo jestem ciekaw, jak brzmi to przysłowie, bo osobiście takiego nie znam. Ale przysłowia z łyżką dziegciu też w sumie nie znam :(

[Obrazek: b7902dabddffa9551cf191d151869dd899-14-be...e.w700.jpg]

Ale tak właściwie, to wszedłem tu, bo chciałem napisać o "Pięknej i Bestii" (1991), że nie rozumiem fenomenu tego filmu. W sensie, że jak się poczyta w internetach, to się okazuje, że dla wielu ludzi to jest ich ulubiony film z disnejowskiego renesansu. No i w sumie jako jedyny z nich był nominowany do oskara w głównej kategorii. Tymczasem gdybym ja miał robić ranking filmów disnejowskiego renesansu, "Piękna i Bestia" wylądowałaby gdzieś na końcu. Jedynie "Pocahontas" jest dla mnie słabszym filmem (ale lepszym muzycznie!). No, "Bernarda i Bianki w krainie kangurów" w ogóle nie biorę pod uwagę, bo to sequel, więc nie powinien startować w tych zawodach :)

W każdym razie "Piękna i Bestia" przy innych filmach z tego złotego okresu Disneya wygląda dla mnie jak ubogi krewny, zwłaszcza w otoczeniu tego, co ją bezpośrednio poprzedza ("Mała syrenka") i co po niej następuje ("Aladyn"). Znaczy, film mi się podobał za dzieciaka, ale wtedy miałem małe wymagania - wszystkie Disneje mi się podobały (oprócz "Pocahontas" - ten film nawet, jak miałem dziewięć lat, nie zrobił na mnie wrażenia). Ale z biegiem lat magia jakoś uleciała z "Pięknej i Bestii", w przeciwieństwie do innych filmów disnejowskiego renesansu. "Aladyn", "Herkules", "Mulan", "Mała syrenka" - ćwierć wieku minęło, odkąd widziałem te filmy po raz pierwszy, a mimo to wciąż do nich wracam i wciąż zapewniają mi niezwykłe przeżycia, gdy tymczasem "Piękną i Bestię" ogląda mi się raczej bez emocji.

I nawet animacja wygląda słabiej. Postacie rzadko są cieniowane, czy jak to się nazywa, no wiecie, chodzi o światłocień - przez to "Piękna i Bestia" ma dla mnie taki trochę bardziej telewizyjny styl wizualny niż pozostałe filmy Disneya z tamtej dekady. Albo może należałoby powiedzieć, że w pewnym stopniu wygląda bardziej jak te disnejowskie sequele prosto na VHS niż jak ich filmy kinowe.

Ale chyba najgorsze jest tutaj tempo. W zasadzie można powiedzieć, że ówczesna polityka Disneya, żeby czas trwania filmu koniecznie był krótszy niż półtorej godziny, to trochę taki strzał w stopę. Że taki krótki metraż nieraz może się niekorzystnie odbić na opowiadanej historii. No ale w przypadku innych filmów jakoś to nie uwiera, poradzono sobie z ograniczeniami i tempo jest w porządku. Ale nie tutaj! "Piękna i Bestia" to film, który pędzi do przodu jak pendolino. To powinna być historia wolno dojrzewającego uczucia. Bestia powinien stopniowo (!) nauczyć się łagodności, grzeczności, manier, kultury, oddania i poświęcenia, a Bella powinna stopniowo (!) nauczyć się dostrzegać w nim coś więcej. Tymczasem o żadnej "stopniowości" nie może być mowy, bo nie pozwala na to zabójcze tempo filmu!

Ich relacje wyglądają tak. Ona się go boi, on się na nią wydziera, ona ucieka, on ratuje ją przed wilkami, ona mu dziękuje - to jest ten jeden, konkretny moment, od którego zaczynają patrzeć na siebie inaczej. Od tej pory ich relacje zmieniają się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki - teraz to już tylko tęcza, serduszka, cud, miód i orzeszki. Poważnie. Następna scena po tej aferze z wilkami i leczeniu ran Bestii to Bestia pokazujący Belli bibliotekę. Potem mamy piosenkę o tym, jak to oboje się do siebie zbliżają, potem jako przerywnik występuje scena strzyżenia Bestii, która trwa dosłownie minutę... i już następna piosenka, kiedy Bestia tańczy z Bellą (poważnie, dwie piosenki jedna po drugiej, oddzielone tylko minutą przerwy), no i w następnej scenie się rozstają.

Tak jak mówię, wszystkie animacje z tamtego okresu to filmy krótkie, ale w innych przypadkach twórcy jakoś lepiej radzili sobie z ograniczonym metrażem. Tutaj ten pośpiech jest po prostu zabójczy i mocno razi, ponieważ to powinna być historia stopniowo rodzących się uczuć. To relacja Belli i Bestii powinna być sercem tego filmu! A tymczasem odfajkowano ją w dziesięć minut. Jak mam to potem traktować poważnie? Kiedy ze sobą tańczą i Bella wtula się w Bestię, mam ochotę krzyknąć do niej: "Dziesięć minut temu nie znosiłaś i bałaś się tego faceta!".

No serio, wiem, że film nie mógł przekroczyć półtorej godziny, ale może dało się jakoś inaczej poprzestawiać akcenty? Żeby jednak te dojrzewające uczucia pary głównych bohaterów bardziej rozciągnąć w czasie?

Dodam jeszcze, że jak na film o miłości, to mało w tym romantyzmu. Między Bellą i Bestią nie czuć tej chemii, jaka była między parami zakochanych w "Aladynie" czy "Herkulesie".

Tak więc dla mnie "Piękna i Bestia" to Disney w słabszym wydaniu. Ma fajnego Gastona i fajne sprzęty jako służbę zamkową, ale film nie jest ani tak epicki jak "Król lew" czy "Dzwonnik z Notre Dame", ani tak zabawny jak "Aladyn", "Mała syrenka", "Herkules" czy "Mulan", ani tak romantyczny jak (znowu) "Aladyn", "Mała syrenka" czy "Herkules", a do tego nawet nie wygląda tak dobrze jak wszystkie te wymienione filmy. Więc skąd, u licha, się bierze to, że wszyscy tak ten film lubią?!
Życie to nie tylko filmy, więc prowadzę sobie blog o książkach:
https://mowisietrudno.blogspot.com

Odpowiedz
Człowiek zrobi literówkę i wszyscy wariują :(.

Lis i pies
[Obrazek: 96.jpg?auto=format&fit=max&h=1000&w=1000]
Ojej, jakaś słodka bajeczka o małym lisku zaprzyjaźniającym z małym psiuniem. Na pewno będzie…

[Obrazek: tenor.png]
Jezus Maria!

W dzieciństwie miałem jedną z tych miniksiążeczek streszczających filmy Disneya i w Komiksowie miałem do czynienia z komiksową adaptacją. Obie zwane jeszcze „Rudek i Reks” (kwestie niezgodności tłumaczeń w różnych mediach tej samej firmy to osobny temat). W polskim dubbingu główni bohaterowie to jak czytałem Tod (jak w oryginale) i Miedziak. No to zobaczyłem…

Brakuje mi tego ambitniejszego Disneya. Początek – brak muzyki okraszony leśnym krajobrazem we mgle. I narastające odgłosy polowań zwiastujące bardzo ponurą muzykę.

Chyba  to pierwszy film, gdzie nie stosowano szkicowej stylistyki z ery Wolfganga Reithermana – tła są wyjęte jak z obrazka, a postacie mają kolorowe kontury. Że wygląda ślicznie, to wiadomo. Dość realistyczne ruchy zwierząt – ruchy lisa, wystawiony język po dłuższej gonitwie. Klimatem też nadrabia. Film często ma tak, że pokazuje słitaśne sceny, a potem bierze z zaskoczenia (jak scena pokazania Todowi zwierzęcych skór). Nawet obligatoryjna smutna scena w deszczowej scenerii pasuje, bo chyba wtedy jeszcze ta klisza nie została zdarta, a i pokazuje nowe, trudne warunki jakie czekają na Toda. Finał z miśkiem z gatunku Ursus deusexmachinus to majstersztyk.

Tak Disney wmawia, że dopiero teraz nadaje postaciom głębi, a czarne charaktery są złożone. Kiedy to już robili w latach 80. W sumie villain to właściwie nie jest czarnym charakterem. To po prostu gamoniowaty Janusz będący w sumie samotnym psiarzem, którego nawet sąsiadka nie traktuje poważnie. I jego motywacja w ubiciu Toda jest bardzo zrozumiała.

Niestety, to wciąż amerykański film animowany, więc mamy wymuszonych comic reliefów (dość słabych) i wyraźne złagodzenie drastyczniejszych sen, by soccer moms nie miały traumy (Chief miał zginąć).

Z innych narzekań (właściwie nitpicków) muzyka w scenie jak Chief ściga dorosłego Toda bardziej pasuje do jakichś Aniołków Charliego. A Miedziak ze swoją brwią wygląda jak miałby 25 psich lat. Dorosły Todd momentami ma chyba za krótki ogon.

Wyjątkowo zdecydowałem się obejrzeć w oryginalnej wersji językowej. Głównie z powodu obsady. Mickey Rooney w roli lisa, a w roli psa cholerny Kurt Russell i to jeszcze pomiędzy Ucieczką z Nowego Jorku a Cosiem! W roli małego Coppera wciela mały Corey Feldman. Głosy są generalnie dobre. Rooney który miał chyba 60 lat, a brzmi jak 20. Dowód, że w dubbingu potrzebny jest jedynie talent aktorski. Głosy comic reliefów są kompletnie niedopasowane.

8/10


Lis i pies 2 - dorobili Lisowi i psu sequel straight-to-DVD…
[Obrazek: tumblr_m80gkw3l8q1rn95k2o1_500.gif]

Z dwojga złego chyba już wolę produkcję aktorskich remake’ów. Przynajmniej te są autonomiczne od oryginału i nie srają na historię dalszymi ciągami. Jako, że ciąg dalszy w przypadku tego filmu byłby osobliwy, a trzeba reklamować słodkimi psowatymi, to Lis i pies 2 jest midquelem, gdy Tod i Miedziak są jeszcze szczeniakami.

To już ten okres, kiedy sam Disney uwierzył w memy o sobie i zaczął wciskać gdzie się da numery muzyczne i uśmiercał taśmowo matki. Kiedy pierwszy film nie był musicalem (piosenki były co prawda, ale na zasadzie lecenia w tle jak np. w Tarzanie) i generalnie był ponury. Dla przykładu: początek jedynki - okoliczności przyrody w ciszy, a jak jest muzyka to bardziej z jakiegoś thrillera. Początek dwójki - komediowy prolog i wesoła muzyczka country. Ogólnie cały film ma jasne, wesołe kolorki. Bajeczka dla dzieci, gdzie Amos Slade (który w jedynce faktycznie nie żartował z zabiciem małego Todda) zmienił się w Yosemite Sama. stara psia baba, która jest źródłem humoru w postaci wycierania dupska o trawę i bekanie (gdyby powstał dzisiaj, to doszłoby pierdzenie). W dodatku mam wrażenie, że z psim kwintetem bawili się w jakąś antropomorfizację (gdy w oryginale zwierzęta zachowywały i wyglądały jak zwierzęta). A i jeszcze epicki numer muzyczny, gdzie zwierzęta machają tyłkami, a Tod chodzi jak Egipcjanin.

O czym fabuła? Miedziak ma doła, bo zdał sobie sprawę, że psy domowe w dzikich warunkach by nie pociągnęły i zostałyby ustawione do pionu chociażby przez wilki :P. Więc on dostaje do jakiegoś psiego zespołu na lokalnym festynie. Co się nie podoba Todowi, który zachowuje się jak zazdrosna dziewczyna. A czarnym charakterem jest psia primadonna (BTW czy psy nie powinny świrować na punkcie lisa?).

Nie muszę mówić więcej. Gdy jedynka to była faktyczna ambitna produkcja z sercem, tak midquel to korporacyjny produkt z obliczonymi już składnikami. Tu liar revealed, tu przesadzony komediowy rozpierdziel przed smutnym momentem. Owy smutny moment, gdzie wszyscy są dupkami i pada deszcz, bo jest smutno (co trafnie komentuje jedna z postaci) i leci smętna piosenka. Gdy w ory... A co będę się produkował! Cała recenzja by się składała z porównań do jedynki na niekorzyść midquela. Faktycznie dobra była scena jak Slade i wdowa szukali swych pupili i powiedzieli sobie o swym niepokoju.

Film ewidentnie dla kilkulatków i nada się, gdy mój siostrzeniec będzie starszy.

2/10

PS. Czy Abigail w jedynce nie była brązowa, a nie śnieżnobiała z łatami?

PS. 2 W drugiej piosence musicalowej  jest anachronizm, bo w wyobrażeniach Dasha i Miedziaka jest jumbo jet, a akcja dzieje się na początku XX wieku.

Odpowiedz
Przeglądanie archiwalnych numerów "Filmu" i znalezienie listu do redakcji odnośnie filmów Disneya w kinach. Gościu narzeka, że niepotrzebnie dają przed filmem krótkometrażowe dodatki i dzieci marudzą, godziny wyświetlania filmu dla wagarowiczów czy wpuszczanie dzieci poniżej 7. roku życia przez obsługę kina. Tenże fragment mnie rozbawił, bo jest wzmianka, że oglądanie dwugodzinnego filmu przez tak małe dziecko będzie miało na jego rozwój negatywny wpływ, a tak się składa, że siostra dość restrykcyjnie nie pozwala ustawiać siostrzeńca przed ekranem (tylko w wyjątkowych przypadkach), bo "dzieci poniżej 1,5 roku nie mogą oglądać, bo cośtam cośtam". Widać, że ludzie się nie zmieniają :).
[Obrazek: 001.jpg]

Niestety, nie całość, bo jakiś matołek z tamtych lat musiał coś wyciąć i tak przekazać do zbiorów bibliotecznych :P.

Źródło: "Film" nr 25/1962, strona 11

Odpowiedz
Okey. Już chciałbym zobaczyć jak Disney pozwala Lowery'emu zrealizować ich produkt na podobiznę artystycznego czarno-białego horroru z R-ką. Taką wizję brałbym w ciemno :))))


Odpowiedz
Do tego Willem Dafoe jako Wendy.

Odpowiedz
Premiera czarnej syrenki dopiero w 2023.

Odpowiedz

Digg   Delicious   Reddit   Facebook   Twitter   StumbleUpon  






Podobne wątki
Wątek: Autor Odpowiedzi: Wyświetleń: Ostatni post
  Seriale Disneya OGPUEE 187 38,596 10-02-2024, 14:39
Ostatni post: OGPUEE
  Filmy Dona Blutha OGPUEE 17 5,443 25-12-2023, 17:47
Ostatni post: OGPUEE
  Luca (2021) - animacja Pixara Pelivaron 2 1,432 08-07-2021, 15:13
Ostatni post: yacajackowski
  UP czyli kolejne niesamowite dzieło PIXARA? Danus 77 20,078 19-02-2021, 16:07
Ostatni post: Kryst_007
  Krótkometrażówki Pixara! Maik 5 3,848 11-05-2019, 14:02
Ostatni post: Pehov
  The Good Dinosaur (2015) - Dinuś od Pixara Lawrence 22 10,665 30-07-2016, 11:54
Ostatni post: Mierzwiak
  Filmy Suzie Templeton Negrin 2 2,759 27-02-2008, 15:16
Ostatni post: Mefisto



Użytkownicy przeglądający ten wątek:
1 gości